“Moje dziecko wcale nie chce rysować. Jak je zachęcić? Przecież to takie ważne dla rozwoju, ćwiczenia rączki i w ogóle…” Dość często słyszę tego typu stwierdzenia i pytania. I muszę przyznać, że ciężko mi wtedy coś poradzić. Ja sama nigdy jakoś specjalnie swoich dzieci do malowania czy rysowania nie zachęcałam, nie uczyłam… W zasadzie jedyna rzecz jaką robiłam, to zostawianie kredek i kartek w zasięgu ich małych rączek. I ewentualnie wspólne kolorowanie, jeśli zostałam o to poproszona. Mimo braku jakiegoś specjalnego działania z mojej strony, Klusek obecnie większą część swojego wolnego czasu spędza na rysowaniu, a i Misiek, który jeszcze do niedawna nie chciał brać kredek do rąk, co raz częściej tworzy swoje rysunki…
Jak to się stało? Być może wyjaśnienie znajduje się w książce „Odkrywanie śladu” i w badaniach, które od wielu lat prowadzi jej autor – Arno Stern. Otóż rysowanie to proces, któremu zazwyczaj wystarczy nie przeszkadzać. Z tego co zaobserwował Arno Stern rysowanie jest dla ludzi czymś bardzo naturalnym. Co więcej, z jego badań wynika, że rozwój rysowania dla wszystkich ludzi odbywa się w bardzo podobny i ściśle określony sposób. Jak to sprawdził? Otóż początkowo prowadził pracownię, do której przychodzili ludzie, żeby sobie pomalować. Obserwując ich, zdał sobie sprawę z podobnych etapów, przez które przechodziły kolejne dzieci (ale też dorośli), którym pozwolono na swobodne wyrażanie siebie przy pomocy farby i pędzla – na swobodne zostawianie „śladu”. Te podobieństwa zainspirowały go na tyle, że jeździł ze swoimi farbami i kartkami po całym świecie, szukając społeczeństw możliwie pierwotnych i obserwował, co rysują ludzie niedotknięci edukacją i kulturą, którą my znamy na co dzień. I okazało się, że rysują dokładnie to samo. Zaczynają od takich samych podstawowych kształtów.
Książka zawiera bardzo dużo zdjęć z rysunkami dzieci, które powstały właśnie wskutek takiego niezakłóconego pozostawiania przez dzieci ich własnego „śladu” i muszę przyznać, że mam wrażenie, że bardzo wiele z tych obrazków już kiedyś widziałam. Bardzo, bardzo podobne wychodziły spod pędzla Kluska. Linie proste u Kluska
Promienie na okręgu
A u Kluska
Drabinki
I u Kluska
(To oczywiście tylko niektóre, bo nie wszystkim robiłam zdjęcia.)
W związku z tym zaczęłam się zastanawiać, czy może nieświadomie stworzyłam Kluskowi po prostu warunki sprzyjające rozwojowi jego zainteresowań rysunkiem. I doszłam do wniosku, że jeśli za wyznacznik odpowiednich warunków przyjąć założenia Arno Sterna, to prawdopodobnie nasz dom, był i jest miejscem bliskim ideałowi (przynajmniej w kwestii podejścia do rysowania). Dlaczego? Spróbuję na podstawie książki „Odkrywanie śladu” i własnych doświadczeń opisać podstawowe zasady, które mogą pomóc dzieciom wyrażać się za pomocą malowania i rysowania
Podstawowe zasady, które mogą pomóc dzieciom wyrażać się za pomocą malowania i rysowania
1. Swobodny dostęp do materiałów
O tym już pisałam – poza farbami, które Misiek miał zwyczaj rozlewać po całej kuchni, Kluski zawsze miały nieograniczony dostęp do materiałów plastycznych – kartki, kolorowanki, kredki i flamastry zawsze były na wyciągnięcie ręki. Nigdy nie musieli pytać o pozwolenie na malowanie, czy choćby czekać, aż zdejmę im kredki czy flamastry z wyższej półki. Chcieli – brali. Nie chcieli – nie brali. (Stąd też prawdopodobnie później przy remoncie miałam problem, z zamalowaniem czerwonego flamastra na białej ścianie. Ale ostatecznie przecież się udało, więc nie była to zbyt wygórowania cena).
2. Szacunek, dla tego co powstało
Arno Stern zbiera i przechowuje dziecięce „ślady” z taką samą starannością, jak dba się o dzieła dorosłych artystów. U nas też dość długo panował zwyczaj, że każda praca trafiała na wystawę. Co prawda później z wystawy lądowała w koszu, ale o tym Kluski nie wiedziały, bo starałam się to robić, kiedy już spały. Oczywiście tym, które mi się bardziej podobały, robiłam zdjęcie, ale gdybym miała przechowywać wszystkie ich „ślady” w domu nie byłoby miejsca dla nas. Poza tym – ja nie jestem badaczem dziecięcego „śladu” a jedynie mamą, która stara się łączyć prowadzenie domu, pracę zawodową i nieprzeszkadzanie dzieciom w ich własnym rozwoju. Tak więc moje założenia są trochę inne od założeń autora książki.
3. Pozwolenie na malowanie „abstrakcji”
Nigdy nie zależało mi na tym, żeby Klusek rysował w jakiś określony sposób, albo żeby rysował coś konkretnego. Nie dopytywałam: „A co to? A czy to krowa? A czemu ta krowa ma tylko trzy nogi? itd” Jeśli Klusek przynosił mi swoje obrazki do pokazania, po prostu patrzyłam, co mi pokazuje od czasu do czasu pytając go: „Fajnie się bawiłeś rysując to?” A jego najwyraźniej cieszyły w rysowaniu bardzo różne rzeczy. Miał czas, kiedy fascynowały go linie, innym razem to były kształty, jeszcze innym drabiny, albo kolory same w sobie. I chociaż czasm pokazywałam mu różnego rodzaju książki z garunku „rysowanie krok po kroku” czy inne „pomysły na zabawy malarskie”, to jednak nigdy nie sugerowałam, że tak właśnie powinien malować. Jeśli coś w książce go interesowało, starał się to zrobić. A potem wracał do zostawiana i odkrywania swojego własnego „śladu” na papierze.
4. Brak zabawy w sztukę
Zdaniem Arno Sterna obecne zamiłowanie do wymyślania kolejnych sposobów, dzięki którym dzieci mogą tworzyć kolejne abstrakcje, nie jest czymś co sprzyja rozwojowi dziecięcego „śladu”. Dzieci powinny malować to, co podpowiada im ich własna świadomość, tylko w ten sposób ich obrazy będą się rozwijać. „Wychowanie przez sztukę przychodzi […] z pomocą w postaci strasznych głupot i wpajania otumanionemu dziecku, że jest godnym podziwu artystą, bo zrobiło kilka kleksów na odciskach dłoni kolegów z klasy, którzy także parodiują sztukę. Na całym świecie ofiarą tego podejścia pada cenny ślad.” Tak więc Stern chociaż docenia dziecięcą potrzebę pozostawiania po prostu swojego „śladu” bez konieczności przedstawiania czegokolwiek, to jednak jest przeciwny wymyślaniu przez dorosłych wszelkich zabaw w tworzenie „abstrakcji”.
I czytając to, o czym pisze, chyba muszę się z nim zgodzić. W każdym razie, wydaje mi się, że ma to sens. Ale w przeszłości nie raz i nie dwa dałam się porwać pomysłowi tworzenia dzieł abstrakcyjnych w oparciu o pomysłu znalezione w internecie, to jednak z braku czasu, a często też chęci do późniejszego sprzątania, takie zabawy nie gościły u nas jakoś szczególnie często. A nawet jeśli już gościły, to były chyba bardziej nastawione na zabawę sensoryczną (malowanie rękami i nogami) niż na stworzenie jakiegoś specjalnego arcydzieła, którym później moglibyśmy się pochwalić.
5. Brak ciągłych pochwał
Moje podejście do Kluskowego rysowania zawsze było mniej więcej podobne: jeśli rysowanie sprawia mu przyjemność, to czymże jestem ja, żeby oceniać czy mu wyszło dobrze czy źle? Nigdy też nie zależało mi na tym, żeby był jakimś wielkim artystą, albo żeby jakoś szczególnie lubił rysowanie. Wychodzę raczej z założenia, że jest to hobby tak samo dobre jak każde inne. Jeśli chce rysować – super. Jeśli nie chce – też super. Nie widzę potrzeby ciągłego chwalenia go i rozpływania się nad każdą kolejną kreską. Jeśli przychodzi do mnie z obrazkiem, po prostu staram się słuchać, co do mnie mówi na ten temat. Tak samo, jak gdyby przyszedł z czymkolwiek innym, co jest dla niego ważne. Często też rozmawiamy, o tym co i jak najbardziej lubi rysować. Ale te rozmowy też wychodzą od niego, nie ode mnie – nie jest więc to jakaś moja próba manipulowania jego zainteresowaniem. Szczerze jest mi obojętne, co i jak i czy w ogóle będzie malował. Ale skoro sprawia mu to przyjemność, to tam gdzie mogę – stram się pomagać. Jak? Głównie odpowiadając na jego pytania i rozmawiając z nim. Czasem trzeba dokupić flamastry, kredki czy farby, czasem poszukać obrazka w książce czy intrnecie, który mógłby sobie przerysować (teraz przerysowywanie jest jedną z jego ulubionych form rysowania), czasem wytłumaczyć, czemu ten obrazek podoba mi się bardziej niż tamten (tak, tak, jeśli Klusek się pyta, który obrazek podoba mi sie bardziej – staram się nad tym zastanowić i odpowiedzieć zgodnie z prawdą)… Ale chwalenia dla samego chwalenia raczej nie praktykujemy. Chociaż jeśli coś mi się bardzo podoba, to nie chowam się za poważną miną edukatorki, tylko po prostu okazuje to. Tak na przykład było z rysunkiem „rysia” i „dinozaurów”
Efekty są takie, że Klusek potrafi spędzić kilka godzin z kartką i kredkami. Kolejne obrazy zapełniają nasze półki, a Klusek co raz pewniej i dokładniej odwzorowuje, to co akurat chce odwzorować. A zapytany co najbardziej lubi robić, odpowiada: „Rysować.” Co konkretnie: „To co akurat chcę.”
A jak to jest z Waszymi dziećmi? Lubią rysować? Myślicie, że takie podejście do rysowania ma sens? Czy jednak Waszym zdaniem dzieci trzeba uczyć, jak powinny rysować i malować?
Jeśli masz do mnie jakieś konkretne pytanie, pisz pod wpisem lub na maila nasze.kluski@o2.pl Pomogę, na ile będę umiała.
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”