Klusek w Muzeum Kolejnictwa

Klusek w dalszym ciągu zafascynowany pociągami. Ustawia w pociągi co tylko się da. Wybraliśmy się więc na wycieczkę, żeby rozwijać te zainteresowania.
Poza tym mama Kluska ma też momentami dość siedzenia z samymi Kluskami i potrzebuje czasem innego towarzystwa. Zapakowaliśmy więc Kluseczka w chustę, kupiliśmy bilet na stacji PKP i ruszyliśmy w drogę. Kluskowi się podobało. Chociaż pod koniec miał już trochę dość. Kluseczek natomiast większą część drogi przepłakał. Głównie chyba dlatego, że to całe zatrzymywanie się na każdej stacji kilka razy go wybudziło. Następnym razem trzeba będzie pojechać jakimś pośpiesznym, pewnie będzie lepiej.
A tu chciałam podziękować wszystkim pasażerom pociągu, że nas z wagonu nie wygonili pomimo krzyków Kluseczka. Co więcej zawsze znalazł się ktoś, kto  pomógł, a to przenieść wózek, a to popilnować Kluska przez moment, jednym słowem – miłe zaskoczenie.

Na stacji Warszawa Ochota czekał już na nas wujek Kluska, wyposażony w znajomość miasta oraz pomocną dłoń do pchania wózka. I ruszyliśmy do Muzeum Kolejnictwa. Bilet 12 zł, więc w sumie nie tak mało. No ale Klusek z Kluseczkiem, jako dzieci do lat siedmiu, weszli za darmo.
Muzeum składa się z dwóch sal z makietami pociągów i skansenu, czyli zestawu starych lokomotyw i wagonów. Trochę nam pani od sprawdzania biletów popsuła pierwszą część zwiedzania, bo powiedziała Kluskowi na wejściu, że tam dalej są pociągi do których można wejść. No i Klusek już o niczym innym nie myślał.

 

Eksponatów w salach nie można też dotykać, a są w większości na poziomie małych rączek, więc trzeba było uważać. Dość pobieżnie przelecieliśmy więc przez te dwie sale. Na dłużej zatrzymując się tylko przy makiecie z torami, po których jeździł pociąg. Takich makiet było kilka, ale do każdej trzeba było wrzucić 5 zł, więc nie przy wszystkich stawaliśmy.
Skansen bardziej przypadł Kluskowi do gustu. Najbardziej oczywiście podobały mu się te lokomotywy, do których można było wejść.

Otwieramy piec
Klusek w przedziale na węgiel

Ale takich było tylko trzy. Oznaczone żółtymi schodkami. I na każde żółte schodki Klusek ruszał biegiem, taki był podekscytowany.

 

Zwiedzanie zajęło nam około godziny. Potem jeszcze przejażdżka tramwajem i gorąca czekolada w Starbucksie (lub kawa – no cóż, taka mała słabość) i przebieranie Kluseczka, który do tej chwili jak aniołek spał w chuście. Ku mojemu zdziwieniu w Starbucksie znaleźliśmy nawet przewijak.  Całość wycieczki dość udana.
A na koniec Klusek otrzymał jedną istotną lekcję na temat naszego PKP – otóż dowiedział się, że pociągi się spóźniają. Nasz akurat przyjechał pół godziny po czasie.