Tytuł: Lucky Luke. Marcel Dalton
Scenariusz: Bob de Geoot
Rysunki: Morris
Wydawnictwo: Egmont
Dla kogo: 6+, wydaje mi się że dla młodszych dzieci jednak zbyt dużo przemocy i przede wszystkim skomplikowana fabuła, za którą mogą nie nadążać.
O czym: Jeśli Lucky Luke, to wiadomo – Dziki Zachód. Tym razem na ten właśnie Dziki Zachód przybywa tytułowy Marcel Dalton. I nie – nie napada on na ludzi z broną w ręku, tak jak jego bratankowie. Jest bankierem ze Szwajcarii, który przyjechał tu w interesach, a opieki nad nim podjął się amerykański gubernator, oczywiście rękami Lucky Luke i jego wiernego wierzchowca Jolly Jumpera. Wspólnie mają przeprowadzić pewien eksperyment, ale szczegółów nie będę zdradzać.
Plusy: Klasycznie jak przy tej serii – dużo się dzieje, jest akcja, nagłe zwroty, strzelaniny i pogonie. Do tego dużo humoru. Ale zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć, np. jak nazywa się małe szwajcarskie espresso, albo jak w wypadku tego tomu – jakie gatunki węży można spotkać na Dzikim Zachodzie.
Minusy: Pojedyncze sceny, do których mogę się przyczepić, to np. ta gdzie Marcel Dalton lejąc w tyłek jednego ze swoich bratanków twierdzi, że: „kto w dzieciństwie nie uznawał autorytetów, ten jako dorosły nie będzie posłuszny.” I nie to, żebym się z tym nie zgadzała, bardziej przeszkadza mi wydźwięk tej sceny, która sugeruje, że takich właśnie posłusznych obywateli mamy wychowywać. Na szczęście to tylko pojedyncze sceny. Aczkolwiek, jak to w Lucky Luke’u – jest też trochę przemocy, co nie wszystkim może się podobać.