W tym roku zabraliśmy nasze Kluski na Woodstock. Kto był to wie, jak wygląda Woodstockowe życie. Kto nie był – temu śpieszę z wyjaśnieniami – jest to miejsce, w którym ze względu na wielką otwartość i pozytywne nastawienie do inności i swobody można zobaczyć prawie wszystko. Łącznie z golasami. Nie żeby od razu po całym Przystanku biegały stada nieubranych ludzi, ale od czasu do czasu gdzieś w tłumie, trochę dalej czy trochę bliżej, ktoś błyśnie jakąś częścią ciała, której na ulicy raczej nie zobaczymy.
Pewnego dnia, kiedy jak zwykle udałam się na poranną toaletę, mimowolnie stałam się częścią rozmowy między jednym z Woodstockowiczów – mężczyzną koło trzydziestki, a jego sąsiadem z kranu obok.
– Wszystko pięknie, ale jakbym tu przyjechał z dzieckiem to chyba bym z… (robiłbym krzywdę*) takiemu, co to by latał z k… (uśką*) na wierzchu!
* Z oryginałem wypowiedzi zgadza się tylko pierwsza litera, synonimy w nawiasach są moją interpretację.
Spojrzałam na niego znad okularów. A on chyba uznał, że uraziły mnie wulgaryzmy, bo zaczął od razu przepraszać i się tłumaczyć.
Rzadko (Tak! Umiem napisać „rzadko” przez „rz.”) wdaję się w takie dyskusje z nieznajomymi, ale że to Woodstock i że niejako zostałam już wciągnięta w tę całą rozmowę, stwierdziłam, że co mi tam – przedłożę i ja swój punkt widzenia. Zatem co ja myślę o golasach na Woodstocku? I golasach w ogóle? Co myślę o chodzeniu nago przy dzieciach, wspólnym kąpaniu się, karmieniu piersią przy starszych dzieciach? I o tych wszystkich innych sytuacjach, kiedy dziecko ma kontakt z nagością?
Otóż mi nie przeszkadza, że moje dziecko zobaczy mnie bez ubrania. Nie przeszkadza mi też, że zobaczy jak jakiś nieznany mu koleś kąpie się pod prysznicem bez majtek, albo lata po lesie w pelerynie i tylko w pelerynie. O ile wspomniany koleś nie chce zrobić krzywdy mi lub mojemu dziecku, to dla mnie może sobie latać. Może to nawet i lepiej.
Wychodzę z prostego założenia. W obecnych czasach większość z nas ma szansę oglądać odsłonięte ciała jedynie modelek, modeli i gwiazd ekranu. Są to ciała, nad którymi pracują trenerzy, dietetycy, chirurdzy plastyczni, makijażyści, a potem jeszcze graficy komputerowi. Większość normalnych ludzi takich ciał po prostu nigdy w świecie mieć nie będzie. Mój syn prawdopodobnie nie będzie wyglądał jak model, z okładki Men’s health. I to jest okej. Ale jeśli mojemu synowi będzie się wydawać, że ciało normalnego człowieka wygląda tak, jak te ciała modeli i aktorów i postaci z kserówek, które ogląda na co dzień, a potem spojrzy w lustro i zobaczy samego siebie, to co zobaczy? Normalnego przystojnego młodego chłopaka? Czy za małe mięśnie, za niski wzrost, za mały penis? Za mało tu, za dużo tam… Czy to nie jest prosta droga do nienawidzenia swojego własnego ciała?
Czy jeśli mój syn będzie oglądał jedynie modelki z gazet i bilbordów i długonogie aktorki z dużym dekoltem, to czy zrozumie później, że ciała kobiet się zmieniają, wyglądają różnie w różnym okresie, mają cellulit, rozstępy i cycki, które nie sterczą cały czas?
Biorąc pod uwagę to, że w dzisiejszym czasie otaczają nas ze wszystkich stron piękne i sztucznie wykreowane ciała oraz to, że w naszej kulturze tak dbamy o to, żeby nie pokazywać wszystkiego tego, co może się komuś wydać nieatrakcyjne, więc chowamy te nasze prawdziwe ciała, ja uważam że im więcej moje dziecko zobaczy ciał prawdziwych ludzi, tym lepiej dla niego. Oczywiście nie chodzi też o to, żeby na siłę biegać na golasa, czy pokazywać dzieciom rozbierane zdjęcia. Wydaje mi się jednak, że traktowanie nagości jako czegoś naturalnego, jest jak najbardziej w porządku.
– Poza tym, wydaje mi się, że jak mój syn po raz pierwszy zetknie się z penisem w piśmie pornograficznym (a nie oszukujmy się, prędzej czy później na pewno do tego dojdzie) i zacznie porównywać swoje narządy do tych ze zdjęcia, to raczej nie utwierdzi go to w miłości do własnego ciała. Takie porównania dla większości normalnych facetów wychodzą raczej chu..wo.
Uśmiechnęłam się do mojego rozmówcy. On pomyślał chwilę. I przyznał mi rację. Dodając tylko, że to jednak tak jakoś dziwnie, żeby biegać na golasa przy ludziach. Ale pierwotna żądza mordu, chyba jednak mu przeszła.
Temat nagości i ogólnie seksualności w odniesieniu do dzieci chyba dla żadnego rodzica nie jest prosty. Najczęściej pewnie dlatego, że sami nie do końca jesteśmy pogodzeni z własnymi ciałami, z seksem i z tym wszystkim co jest z nim związane. Nic więc dziwnego, że ciężko nam o tym rozmawiać, ciężko nam niektóre rzeczy zaakceptować, wiele rzeczy nas przeraża… Dlatego bardzo się cieszę, że w moje ręce trafiła ostatnio książka Agnieszki Stein „Nowe wychowanie seksualne. Ciało, emocje, umysł. Dorastanie do dobrych relacji z sobą i innymi” wydana przez wydawnictwo Mamania. I chociaż jest to książka, która najczęściej nie daje prostych, jasnych i szablonowych odpowiedzi na to, co jest normalne, a co nie, na co można pozwolić, a z jakimi zachowaniami dzieci trzeba zdecydowanie „coś zrobić”, to jednak warto ją przeczytać. Daje ona bardzo wiele, rozszerzając naszą własną świadomość tematu seksualności, a przez to – otwierając nas na szczere rozmowy z dziećmi na ten temat. Jestem naprawdę przekonana, że lektura tej książki może przynieść wiele dobrego w prawie każdej rodzinie. Szczerze polecam.
Jeśli masz do mnie jakieś konkretne pytanie, pisz pod wpisem lub na maila nasze.kluski@o2.pl Pomogę, na ile będę umiała.
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś ze swoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką„Od czego zacząć czytanie bloga?”