Sezon placów zabaw rozpoczął się już jakiś czas temu, pewnie właśnie dlatego ostatnio bardzo często słyszę pytanie:
Jak reagować kiedy inne dzieci zabierają naszemu zabawki?
Pomyślałam więc, że może warto poświęcić temu problemowi kilka słów na blogu. Dlatego dzisiaj chciałam Wam napisać, jak to było u nas w kwestii zabierania tych nieszczęsnych zabawek.
Pozwól rozwiązać problem dziecku
Jeśli czytacie mojego bloga, wiecie już pewnie, że ja zasadniczo jestem zwolenniczką ufania dzieciom i dawania im możliwości samodzielnego radzenia sobie w trudnych sytuacjach. (Polecam ten artykuł – Leniwa matko, co z telefonem siedzisz na placu zabaw). To nie znaczy jednak, że rzucam dzieci od razu na głęboką wodę i zostawiam je całkiem same. Chodzi raczej o to, że nie rzucam się na pomoc od razu, kiedy tylko inne dziecko wyciąga rączkę po łopatkę mojego Miśka.
Zazwyczaj po prostu czekam na reakcję mojego dziecka. Jeśli mu nie przeszkadza, że ktoś mu zabrał zabawkę, albo jeśli zaraz sam ją z powrotem zabiera z sukcesem, to nie robię nic. Bo i czemu? No chyba, że przydzwonił tą zabraną łopatką w głowę pierwszego dziecka, ale to na szczęście nie zdarzało nam się (zbyt często). Ewentualnie mogę wrócić do tematu trochę później, na spokojnie. Mówię wtedy coś w stylu „Widziałam, że miałeś taki i taki problem. Jak się poczułeś, kiedy ta dziewczynka zabrała ci łopatkę?” albo „Widziałam, że jakaś dziewczynka zabrała ci łopatkę, a ty wtedy zrobiłeś to i to. Jak myślisz jak poczuła się ta dziewczynka? Jak inaczej mógłbyś się wtedy zachować?” Jednym słowem staram się zwrócić uwagę dziecka na to, że zarówno ono jak i to drugie dziecko przeżywają w takich sytuacjach różne emocje, a z drugiej strony – dać mojemu dziecko jakieś „narzędzia” dzięki którym będzie mu następnym razem łatwiej rozwiązać konflikt.
Ale co zrobić, jak dziecko jest jeszcze na tyle małe, że niewiele wynosi z takiej rozmowy?
Jak moje Kluski były mniejsze to w sytuacjach kryzysowych starałam się najpierw sprawdzić jak się czują – np. „jesteś zły/smutny, bo A ci zabrał zabawkę?” To, mam wrażenie, dawało moim dzieciom poczucie zrozumienia, a tym samym pomagało im się trochę uspokoić. Dopiero potem podpowiadałam, co możemy zrobić. Początkowo oczywiście szliśmy razem do drugiego dziecka i ja mówiłam za Kluski – „To jest łopatka Kluska, on jeszcze nie skończył się nią bawić i jest smutny, że mu ją zabrałaś. Czy możesz nam ją oddać? Damy ci ją jak skończymy/możesz się zamiast tego pobawić tym. itp”. Z czasem coraz mniej brałam udział w tych rozmowach, ewentualnie podpowiadając Kluskowi, co może zrobić/powiedzieć w danej sytuacji. Im więcej praktyki zdobywały moje dzieci, tym mniej konieczność jakiejkolwiek reakcji z mojej strony było potrzebna. Starszy już bardzo rzadko przychodzi do mnie po pomoc w takich sprawach, Micha jeszcze czasem domaga się wspólnej rozmowy z „prześladowcą”, ale i on już wiele sytuacji umie rozwiązać sam.
Jakie są rezultaty takiego rozwiązywania konfliktów?
Patrząc po moich dzieciach, widzę że z jednej strony moje dzieci nie boją się konfliktów – nie uciekają, nie rozglądają się z paniką w oczach, kiedy ktoś zabiera ich zabawkę, nie biegną od razu do mamy, tylko dlatego, że jakieś dziecko na placu zabaw zachowuje się nie tak jak „powinno”. Z drugiej strony – jeśli ktoś im coś zabiera, nie rzucają się z agresją na „złodzieja” – podejmują rozmowę. Oczywiście czasami jeszcze potrafią po prostu wyrwać zabraną zabawkę z ręki „złodziejaszka”, ale mam wrażenie, że robią to coraz rzadziej. Szczególnie starszy, który woli zdecydowanie najpierw całą sprawę przegadać. Z trzeciej jeszcze strony – mam wrażenie, że Kluski tak spokojnie podchodzą do tego typu sytuacji kryzysowych, bo wiedzą, że w razie czego zawsze mogą przyjść do mnie i ja im wtedy pomogę. W końcu zawsze, kiedy prosili – pomagałam. I chociaż wydawać by się mogło, że jeśli będę im pomagać, to sami się nie nauczą i będą po prostu ciągle do mnie przychodzić, to jednak okazuje się, że tak nie jest. Myślę, że to dlatego, że dzieci też chcą być samodzielne i nie chcą, żeby rodzice wszystko za nich robili. Musimy im tylko dostarczyć odpowiednich narzędzi i nie zniszczyć tego wewnętrznego dziecięcego przekonania, że dziecko może, że dziecko umie i że dziecko wcale nie jest do tego za małe.
I jeszcze jedna ważna moim zdaniem sprawa.
Dziecko nie musi się dzielić ze wszystkimi. Tak jak i Ty, Droga Mamo i Tato nie zawsze się ze wszystkimi dzielisz, tak samo dziecko nie musi oddawać każdej zabawki, tylko dlatego, że inne dziecko w piaskownicy tego chce. Moim zdaniem do dzielenia zmuszać nikogo nie można, bo to nie służy niczemu dobremu. Nie znaczy to oczywiście, że dziecko może robić to, co mu się podoba, bez zwracania uwagi na odczucia innych, ale oddawanie ulubionej zabawki, tylko dlatego, że drugie dziecko ją chce, jest moim zdaniem błędne. Wydaje mi się, że tak jak zwracania uwagi na potrzeby innych, powinniśmy dziecko uczyć również zwracania uwagi na potrzeby własne. A zmuszanie do dzielenia w myśl zasady, że „trzeba się dzielić” uczy raczej tego, by nie liczyć się z własnymi potrzebami. Oczywiście chcemy, żeby nasze dzieci wyrosły na kulturalnych i empatycznych dorosłych, ale zmuszanie trzylatka do oddania ulubionej łopatki raczej nie nauczy go empatii, tylko tego, że odczucia innych są ważniejsze. Ale to chyba temat na kolejny wpis.
A jak to jest u Was? Co robicie / robiliście kiedy ktoś zabierał rzeczy należące do Waszego dziecka?
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”