Twoje dziecko ewidentnie Cię nie słucha i jeszcze do tego robi Ci na złość. Znów będziesz musiała szorować podłogę, bo dziecko zalało ją lepiącym sokiem. A potem jeszcze nie będzie chciało posprzątać klocków rozrzuconych po całej podłodze i zaraz na pewno znów będzie płacz, bo przecież nie odłożyło ostatnio swojego ulubionego misia na miejsce i teraz nikt nie może go znaleźć… Nic tylko wyć do księżyca, albo zamknąć się w łazience i płakać…
Znasz to uczucie? Bo ja tak. Szczególnie, że jako Wysoko Wrażliwa Osoba, często mam problem z nadmiarem przytłaczających mnie bodźców.
Był taki czas, że kiedy dopadały mnie takie emocje zastanawiałam się, co mogę zrobić, żeby moje dzieci zachowywały się lepiej… Żeby to co mówię, do nich trafiało… Próbowałam różnych metod rozwiązywania problemu – różnych sposobów mówienia do dzieci, gospodarowania czasem i przestrzenią, dbaniem o własne potrzeby żeby łatwiej było mi wytrzymać rzeczy, których zmienić nie mogę… Ale prędzej czy później okazywało się, że nie nad wszystkim da się panować, że nie zawsze jest czas na relaksującą kąpiel, a to co mówię mimo precyzyjnego dobierania słów – i tak nie trafia do moich dzieci…
Nie zrozum mnie źle. Wszystkie te sposoby na radzenie sobie z chaosem dnia codziennego są jak najbardziej bardzo użyteczne. Mogą wiele pomóc i warto ich spróbować. Ale czasami trzeba po prostu zaakceptować to, co jest i pogodzić się z tym, że na razie tak już będzie.
Do mnie dotarło to, kiedy ktoś polecił mi aplikację „Dziennik potrzeb”. Zasada jej działania jest prosta – raz na jakiś czas siada się spokojnie i odpowiada na kilka pytań – o to, co się dzieje, o nasze zaspokojone i niezaspokojone potrzeby, o emocje. A zaczynamy od dwóch prostych pytań:
1) Opisz sytuację. Co widzisz, słyszysz, co się dzieje, suche fakty, obserwacje.
2) Zapisz swoje myśli, oceny, osądy. To co chcesz z siebie wyrzucić.
I kiedy tak po raz kolejny brałam się za uzupełnianie tych pól uświadomiłam sobie, jak wiele z tej opisanej w pierwszym akapicie beznadziei wmawiam sobie sama. Bo jeśli Klusek mnie aktualnie nie posłuchał, nalał za dużo soku do kubka, to właśnie to się wydarzyło. Moje sześcioletnie dziecko źle oceniło rozmiar kubka, albo ilość przelewanego soku. Tylko tyle i nic więcej. Czy to jest naprawdę powód żeby wyć do księżyca? Zdecydowanie nie.
Ale jak zaczynam sobie od razu przypominać wszystkie inne sytuacje, kiedy ktoś mnie nie słuchał, kiedy moje dziecko nie robiło tego, czego chciałam i wyobrażam sobie siebie na kolanach szorującą tę podłogę, bo Klusek mimo najszczerszych chęci nie umyje jej tak, żeby się nie kleiła… Zaczynam się rozpędzać i już myślę, że zaraz jeszcze trzeba będzie sprzątnąć te cholerne klocki i on na pewno znowu nie będzie w nastroju… I ja znów będę klęczeć i wybierać te malutkie lego z dywanu i spod łóżka… I od razu mi się przypomina jak wczoraj bosą stopą stanęłam na niesprzątnięty klocek… I myślę, że tym razem znów będzie to samo… Mój nastrój i opanowanie leci na łeb na szyję… A on wtedy przypomina sobie, że właśnie teraz potrzebny jest MIŚ… I że nie można go znaleźć i czy ja nie mogę mu jeszcze pomóc szukać…No przecież sam się prosi o: „To wasze zabawki! Nie odkładacie ich na miejsce! Wcale mnie nie słuchacie! A teraz co? Ja mam latać i szukać jakiegoś Misia?! Ulepiona w tym soku i po tych porozwalanych klockach?! Mam już tego serdecznie dosyć! PROSZĘ MI TU NATYCHMIAST POSPRZĄTAĆ!”
A wystarczyło przecież skończyć na „Moje dziecko źle oceniło rozmiar kubka.” I sobie i jemu oszczędziłabym niepotrzebnych stresów. Wszystko co nastąpiło później, to tylko moje osądy i moje opinie. Wszystko to powstaje w mojej głowie i jako takie nie zawsze ma pokrycie w rzeczywistości. Moje przypuszczenia nie muszą się sprawdzić, moje osądy mogą być błędne. Ale na szczęście skoro to są moje osądy i moje opinie, to właśnie ja, a nie ktoś inny może nad nimi zapanować. Mogę świadomie uciąć ten tok myślenia i wrócić do zdania „Moje dziecko źle oceniło rozmiar kubka. Na podłodze jest plama z soku.” I nawet jeśli przez pewien czas muszę się tej myśli bardzo kurczowo trzymać, może nawet powiedzieć ją kilka razy na głos, tylko po to, żeby nie dać się ponieść w pogoni za swoim nieszczęściem, to próbuję to robić. I mi to często pomaga.
Być może pomoże i Tobie. Jeśli chcesz spróbować, zacznij powoli. Bo wiadomo – w sytuacji stresowej możesz po prostu dać się ponieść. Zacznij kiedy jesteś spokojna, raz na jakiś czas przystań i odpowiedz sobie na te dwa pytania:
1) Co się teraz dzieje? Opisz suche fakty.
2) Co ja o tym myślę? Opisz swoje osądy i emocje.
Na początek tylko tyle. Z czasem łatwiej Ci będzie zadać sobie te dwa pytania również kiedy Twoje dziecko stłucze kolejną szklankę, albo zacznie krzyczeć na środku supermarketu, albo kolejny raz pokłóci się z bratem o to, kto akurat teraz powinien się bawić Kapitanem Ameryką, albo… Tu już sytuacje stresowe możesz dopisać sobie sama.
Szczerze polecam spróbowania tej metody. A jak Ty sobie radzisz w takich stresujących sytuacjach? Bardzo jestem ciekawa.
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”