Jak wiadomo, powszechnie bezstresowe wychowanie (o tym jak ja definiuję bezstresowe wychowanie pisałam już tutaj – Bezstresowe wychowanie – wyraz szacunku czy prosta droga do klęski? – więc nie chcę się powtarzać) uznawane jest za przyczynę wszelkiego zła na tym świeci. Jednak część rodziców w dalszym ciągu stara się je praktykować. Ja osobiście, chociaż może nie przypisuje mu wszystkich nieszczęść ludzkości, uważam, że ma ono wiele wad, z których należy sobie zdawać sprawę. Większość ludzi zapytanych o to, jakie to są wady, odpowie, że w ten sposób wychowuje się roszczeniowe jednostki, które po pierwsze nie liczą się z innymi, a po drugie – są wiecznie niezadowolone.
Ja chciałam spojrzeć na tę kwestię od trochę innej strony. Wydaje mi się, że w bezstresowym wychowaniu mamy problem z emocjami powszechnie uważanymi za złe, negatywne, nieakceptowalne społecznie i o tym chciałam dzisiaj pisać.
Negatywne emocje są potrzebne
Po pierwsze – negatywne emocje są ważną częścią życia każdego człowieka. Chociaż w naszej kulturze nie za bardzo jest na nie przyzwolenie, to jednak one istnieją. Są gdzieś w nas, zawsze gotowe dać o sobie znać – złość, smutek, strach, ból, frustracja, stres, rozczarowanie i pewnie wiele jeszcze innych. Przyczajone czekają na (nie)odpowiedni moment. Co więcej – one nie tylko są, ale są do czegoś potrzebne. Dzięki nim lepiej poznajemy siebie i otoczenie. Złość może nas popchnąć do działania, ból czy strach – uchronić przed czymś nieprzyjemnym. Stres (o ile nie w nadmiarze) pomaga się zmobilizować i osiągnąć lepsze efekty w pracy. Nasz organizm nie robi nic od tak sobie – wszystko w nim ma jakiś cel.
Pozbawiając dziecko możliwości przeżywania tych „złych” stresujących emocji, pozbawiamy go części życia. Człowiek, który się nigdy nie zezłości, nie poczuje frustracji, może mieć problemy np. z pokonaniem kolejnej przeszkody, która stanie na jego drodze. Dziecko, które nie czuje strachu, pójdzie z kimś obcym, albo nie rozejrzy się przed przejściem przez ulicę – bo po co? Może podejmować ryzyko poza swoimi możliwościami. Wejść na szafę – proszę bardzo! Zeskoczyć z niej – ależ oczywiście. Nie ma co się łudzić – nie jesteśmy w stanie pilnować naszych dzieci 24 godziny na dobę przez całe życie, dobrze jest więc jeśli są w stanie realnie oceniać otoczenie i swoje możliwości. A tego mogą się nauczyć praktycznie tylko na własnych błędach, samodzielnie płacąc za nie odpowiednią cenę – bólem, złością czy stresem.
czytaj też: 4 powody, dla których dzieci powinny ryzykować
Negatywne emocje są wszędzie
Po drugie – „złe” emocje są nie tylko w dziecku, ale i w innych ludziach. Ludziach, których nasze dzieci prędzej czy później zaczną spotykać na swojej drodze. Ludziach, którzy nie będą za wszelką cenę starać się oddalić od naszego dziecka swoich złych emocji. Ci ludzie – koledzy, przyjaciele, partnerki, partnerzy czy panie w sklepie spożywczym, będą co jakiś czas wybuchać złością, rozładowywać na naszym dziecku własne frustracje, narażać je na stres. Ta perspektywa może wydawać Ci się straszna, ale tak naprawdę każdy z nas żyje w ten sposób. Można się nauczyć sobie z tym radzić, ale niestety najbardziej efektywna jest nauka na własnej skórze. Można oczywiście wiele mówić na temat tego, jak należy się zachować wobec złości, smutku czy agresji innych ludzi, ale to najczęściej i tak umyka kiedy przychodzi nam się zmierzyć z faktyczną sytuacją. Wydaje mi się, że to trochę tak, że niektóre rzeczy po prostu trzeba przeżyć i zrozumieć tak dla siebie – przełożyć na swój wewnętrzny język i swoje wewnętrzne emocje. Można oczywiście posłuchać dobrych rad, ale ostatecznie z książki nauczyć się tego nie da. Pozbawiając dzieci kontaktu z naszymi złymi emocjami i złymi emocjami innych ludzi, pozbawiamy je też możliwości nauki radzenia sobie w takich sytuacjach.
Negatywne emocje można oswoić
Na szczęście przeżywania negatywnych emocji można się nauczyć. W sposób z jednej strony bardzo prosty, a z drugiej – trudny. Żeby się tego nauczyć trzeba bowiem po prostu je przeżywać. Nie zaprzeczać ich istnieniu, nie chować pod poduszkę, nie przydeptywać pantoflem. Przeżywać. Ale ponieważ to trudna lekcja, dobrze jest mieć wsparcie w osobie kogoś bardziej doświadczonego – dla dzieci najczęściej to są rodzice. Wydaje mi się, że rolą rodzica jest właśnie pomoc i wsparcie w tych trudnych chwilach, kiedy dziecko zalewa fala negatywnych emocji. Nie zaprzeczanie ich istnieniu (Nie płacz, nic się nie stało). Nie odwracanie od nich uwagi (no już nie płacz, dostaniesz cukierka). Zwykła obecność, która mówi „masz prawo czuć się źle, masz prawo to pokazać, to normalne,” przerywana radą tylko wtedy, kiedy widzimy, że dziecko nie radzi sobie z tą emocją, że się zapętla i nie umie samo znaleźć dla siebie wyjścia. A i te pouczenia powinny być raczej wskazówkami, które pokażą kierunek, pomogą znaleźć dziecku taki sposób przeżywania tych emocji, który będzie ostatecznie akceptowalny przez społeczeństwo. I jak zawsze w sytuacjach podszytych emocjami nie możemy oczekiwać, że nasza rada udzielona płaczącemu dziecku przyniesie od razu efekt i nasze złe na cały świat dziecko, pozbawione przez wyrodną matkę kolejnego cukierka, raptem uspokoi się i zacznie uśmiechać, tylko dlatego, że powiemy mu „Nie płacz. Lepiej wyraź swoją złość tak i tak.” Dorośli pochłonięci emocjami nie są najczęściej w stanie zrobić takiego szybkiego skoku emocjonalnego (od rozpaczy do radości), a co dopiero mówić dzieci. To przychodzi z czasem, z każdą kolejną falą „złych” emocji mały człowiek zdobywa doświadczenie.Tak przynajmniej staram się do tego podchodzić.
Dlatego uważam, że wychowywanie dzieci w duchu bezstresowym pozbawia ich ważnej życiowej lekcji, utrudnia im poznanie samego siebie i innych. Nie da się chyba przeżyć życia bez jakichkolwiek trudnych emocji, wydaje mi się więc, że rolą rodzica jest pomoc w nauce obchodzenia się z tymi emocjami. A nie zapobieganie ich powstawaniu.
Podsumowując
Nie chciałabym tylko być źle zrozumiana – nie uważam, że powinniśmy dzieciom dostarczać tych „złych” emocji jakoś specjalnie. Życie codzienne jest tak skomponowane, że samo będzie dziecku dostarczać okazji do ćwiczeń – bo tata wrócił zmęczony z pracy i nie chce się bawić, bo mama zdenerwowała się, kiedy po raz sto siedemdziesiąty ósmy musiała sprzątać rozlany sok z dywanu, bo brat nie chciał podzielić się zabawką, samochodzik się popsuł, akurat mama nie ma pieniędzy na lody… Wydaje mi się, że zadaniem rodzica jest po prostu dać dziecku szansę poradzenia sobie z tymi wszystkimi sytuacjami. Dając oczywiście wsparcie, jeśli to konieczne podpowiadając jakieś rozwiązanie, a nie – zabierając z życia dziecka stres i wszystkie sytuacje, które mogą potencjalnie prowadzić do tych tak nielubianych „złych” emocji.
Na tym temat się nie kończy. Za dwa tygodnie (bo za tydzień będzie wpis w ramach projektu Przygody z książką), postaram się wytłumaczyć czym się różni moim zdaniem, to w jaki sposób ja staram się wychowywać moje dzieci, od bezstresowego wychowania właśnie. Już teraz zapraszam.
A tymczasem chętnie się dowiem, jakie Twoim zdaniem są wady bezstresowego wychowania i czy może jest w nim coś, co te wady wyrównuje?
Jeśli możesz, udostępnij ten wpis swoim znajomym, będę bardzo wdzięczna.