Już myślałam, że nie dam rady dzisiaj. Micha miał dzisiaj swoją pierwszą urodzinową imprezę. Bardzo wesołą i kreatywną. O czym świadczyć mogą np. następujące obrazy:
Ale udało mi się posprzątać. I wtedy dotarło do mnie, że skoro udało mi się posprzątać, to nie ma już dla mnie rzeczy niemożliwych.
Siadłam więc i napisałam tak:
Wczoraj był klasyk angielskojęzyczny, a dzisiaj coś z naszego podwórka – „Na jagody”:
Ja wiem, że obecnie świat jest globalną wioską i wszystko jest blisko i na wyciągnięcie ręki… I tylko czasami dziwi mnie, czemu nasze dzieci zaczynają poznawać świat zwierząt od tygrysa i słonia, a świat roślin od banana…
Zapewne trochę przesadzam. Co jednak nie zmienia faktu, że dzieci wiedzą coraz więcej i więcej o rzeczach, które są daleko, a to wszystko co jest tak blisko nas, całkiem nam umyka. Większość z nas – rodziców, jest po kilkunastu latach edukacji, po studiach i kursach podyplomowych… Ale jakby nam tak przyszło nazwać drzewa, które rosną w pobliskim parku, nazwać pająka, którego z krzykiem zabijamy kapciem, albo rozpoznać gatunek ptaka, który narobił nam na czapkę… (No dobra, tu zazwyczaj są to gołębie, ale myślę, że rozumiecie o co mi chodzi, prawda?) Zapewne dla większości z nas, okazałoby się, że wiemy niewiele. Ja przynajmniej wiem niewiele.
A ta książka to, moim zdaniem bardzo dobry sposób na pokazanie dzieciom, ile tak naprawdę dzieje się wokół nas. Myślę więc, że warto ją przypomnieć, i sobie i naszym dzieciom.
Poza tym jakby nie patrzył, jest to całkiem ciekawa historia. Wiersz w porównaniu do sporej części dostępnych obecnie wierszyków dla dzieci, też się broni. Konopnicka co prawda z jakiegoś powodu nie została nigdy okrzyknięta „wieszczem polskim,” ale zapewniam Was, że nie wyskoczy Wam tam nigdzie „jeż w czapce”* czy coś równie bezsensownego, tylko dlatego, że akurat tak było do rymu.
Jeśli do tego znajdziecie wersję z ciekawymi ilustracjami, to można z tą książką spędzić całkiem przyjemne chwile. Rozbudzając jednocześnie miłość do przyrody ojczystej (że się tak górnolotnie wyrażę).
Nasza wersja wygląda tak (a dostaliśmy ją od cioci Asi, której bardzo dziękujemy)
* O „jeżu w czapce” kiedyś już pisałam. I obecnie jest to dla mnie ewidentnie synonim beznadziejnych rymów z książeczek dla dzieci.