Jeszcze w maju założyliśmy Kluskowi kartę biblioteczną w Bibliotece Miejskiej, dokładnie w dziale dla dzieci i młodzieży. Bo taki dział w naszej bibliotece jest.
Okazuje się, że biblioteka jest całkiem nieźle zaopatrzona, sporo tam nowości i ciekawych książek. I co dla mnie najważniejsze, można sobie spokojnie wejść, poprzechadzać się wśród półek z książkami, wybrać co nas interesuje.
Na razie wypożyczamy książki bardziej na chybił trafił. Jeśli podoba nam się tytuł albo okładka, sprawdzam ile jest tekstu na jednej stronie i czy i jakie są obrazki. Jeśli obrazki są ciekawe, a tekstu nie za dużo, ani nie za mało, to bierzemy. Znaleźliśmy już tak kilka ciekawych serii. Ale były też niewypały. Na szczęście można za jednym zamachem wypożyczyć pięć książek, zawsze więc znajdzie się coś ciekawego.
Teraz więc co piątek, jak tylko Micha się obudzi, maszerujemy do biblioteki i wymieniamy książki. Jest to na pewno jakaś atrakcja dla Kluska, ale też i dla mnie. Bo nie muszę w koło czytać tych samych książek. Zawsze to ciekawiej poznać nowych bohaterów i nowe przygody, niż setny raz znaną już prawie na pamięć historię o Piotrusiu i jego helikopterze. A na cotygodniowe kupowanie książek, i to dobrych, ciekawych, pięknie zilustrowanych książek, to nas niestety nie stać. Bo nie oszukujmy się, takie książki kosztują.
Oczywiście przed pierwszą wizytą omówiliśmy pokrótce zasady postępowania w bibliotece. Że trzeba być cicho, że trzeba mieć kartę, że książki się tylko pożycza… I o ile z pierwszymi dwoma zasadami Klusek nie miał problemów, o tyle trochę obawiałam się o ten trzeci aspekt.
Klusek nie do końca pojął koncept pożyczania. Dziwił się kiedy tydzień po pierwszej wizycie powiedziałam mu, że idziemy oddać książki. Nie do końca się z tym zgadzał, ale też mocno nie protestował. Szczególnie jak dowiedział się, że zamienimy je na nowe. Teraz ta praktyka jest już dla niego oczywista.
W każdym razie, polecam wszystkim odwiedzenie biblioteki, my z Kluskiem dostrzegamy same korzyści:)