Zapraszam na trzeci już wpis z cyklu Nasza Edukacja Domowa. Dużo osób mnie pyta jak to u nas wygląda, dlaczego się zdecydowaliśmy, jak sobie radzimy, jak radzą sobie dzieci itd. Dlatego w tym cyklu postaram się odpowiedzieć na wszystkie te pytania. Zaznaczę tylko, że będzie to cykl o tym jak to jest u nas. Nie jest to jedyna słuszna droga i nie każdemu może odpowiadać. To droga która powstała specjalnie dla nas, w odpowiedzi na nasze potrzeby i możliwości.
Natomiast jeśli interesuje Was jak od strony formalnej rozpocząć przygodę z edukacją domową, w internecie bez problemu znajdziecie wiele źródeł, które Wam pomogą np. tutaj.
Jeśli interesują Cię poprzednie wpisy, to do tej pory pisałam o tym, dlaczego podjęliśmy decyzję o edukacji domowej oraz jak przygotowywaliśmy się do egzaminów. Dzisiaj chciałam napisać kilka słów o motywacji.
Wiecie już jak mniej więcej wyglądał nasz „materiał obowiązkowy”. Pisałam o tym tydzień temu: „Codziennie rano zaznaczałam Kluskom, które zadania mają zrobić i szłam do pracy na trzy godziny. Najczęściej kiedy wracałam z pracy – zadania były już odrobione z pomocą dziadków lub taty jeśli była taka konieczność. Mogliśmy więc poświęcić kilka minut na język angielski lub rosyjski. I to tyle naszej obowiązkowej edukacji i przygotowywania się do egzaminów.”
Czy zawsze robiliśmy tyle samo?
Nie. Czasami robiliśmy więcej, czasami nie robiliśmy nic, ale jednak przez większą część czasu staraliśmy się trzymać wyznaczonych ram. Nigdy nie liczyłam, ale w sumie wydaje mi się, że rzadko kiedy poświęcaliśmy na naukę więcej niż godzinę dziennie. To mniej niż niektórzy spędzają nad pracą domową. A i to zaznaczam, że ten tryb wszedł w życie dopiero od drugiego semestru, bo w pierwszym poza angielskim zrobiliśmy niewiele.
Czy zawsze nam się chciało?
Oczywiście, że nie. Starszy Klusek (piszę w liczbie pojedynczej, o Miśku będzie trochę później) nie zawsze miał ochotę na tę programową naukę. Czasem potrzebna była dodatkowa motywacja. Gdzie jej szukaliśmy? Różnie bywało, ale nasza motywacja opiera się obecnie tak naprawdę na dwóch filarach.
Po pierwsze – Klusek wie, że przed nim są egzaminy i to są jego egzaminy, nie moje. Bardzo nie chwiałabym, żeby moja rola jako mamy/nauczycielki sprowadzała się do walki o to, czy Klusek odrobił lekcje czy nie, dlatego zawsze jasno mu mówiłam, że moją rolą nie jest ciąganie go do nauki. Jeśli nie chce się uczyć w ten sposób, może poszukać innego albo pójść do szkoły. Jeśli nie zda egzaminów też może się okazać, że będzie musiał pójść do szkoły. I on to rozumie. Więc mniej lub bardziej chętnie siada i robi.
Po drugie – staramy się by lekcje obowiązkowe zajmowały jak najmniej czasu. Wydaje mi się, że ponieważ większość swojego czasu Klusek może zagospodarowywać według własnego pomysłu, łatwiej jest mu zaakceptować tę godzinę przymusowej nauki. Po prostu ma zazwyczaj wystarczająco dużo czasu i przestrzeni, żeby na spokojnie zrobić to co chce i to co lubi. Spokojne poświęcenie godziny dziennie na naukę, kiedy ma się dwanaście kolejnych godzin na inne rzeczy jest dużo łatwiejsze, niż jeśli od rana do wieczora człowiek wypełnia plan stworzony przez kogoś innego i na swoje sprawy zostaje mu godzina czy dwie między szkołą, dojazdem, świetlicą, pracą domową, zajęciami dodatkowymi, obowiązkami domowymi i myciem się po kolacji.
Tak jak pisałam tydzień temu – staramy się by nauka szła nam po jak najmniejszej linii oporu. Mamy świadomość, że przed nami jest egzamin, więc staramy się trochę do niego przygotować. Ale to nie egzamin jest naszym końcowym celem, to nie wokół egzaminu toczy się nasze życie. Ciężko mi powiedzieć jak długo tak będzie, ale póki co podstawa programowa w klasach 1-3 daje nam taką możliwość. I cieszymy się z tego niezmiernie.
Nagrody
Czy da się motywować dzieci do nauki bez stosowania kar i nagród? Moim zdaniem w idealnym świecie nie ma takiej potrzeby. Zazwyczaj dzieci uczą się same i chętnie, w zasadzie nieświadomie, nie rozdzielając zadań na naukę, pracę czy zabawę. Po prostu świat sam w sobie jest na tyle interesujący, że nie da się żyć nie zadając kolejnych pytań i nie opanowując kolejnych umiejętności.
Ale co jeśli dziecko nie widzi ani sensu, ani celu?
Problem zaczyna się kiedy stawiamy przed dzieckiem konkretne zadanie – musisz nauczyć się tego i tego, tu i teraz, w ten, a nie inny sposób. Oczywiście wiele rzeczy da się dziecku wyjaśnić (np. tym, że no niestety ten materiał w tej chwili jest bez sensu, ale niestety w naszych warunkach musimy przez to przejść) i dziecko samo jest w stanie podjąć decyzję o tym, że poświęci trochę swojego czasu na ten bezsensowny temat.
Ale ja czasem myślę sobie tak: ile razy stawiając przed sobą pewne zadania, które nie do końca miałam ochotę wykonywać (pranie, zmywanie, wstawanie rano do pracy – wiecie, takie głupoty) obiecywałam sobie, że jeśli to zrobię, czeka mnie coś miłego? Choćby kawa czy chwila z książką. Takie drobne nagrody dla siebie za osiągnięte cele, to coś co często poleca się jako techniki motywacyjne. Czy w ten sam sposób nie można czasem podejść do obowiązkowej nauki? Nie robimy tego z Kluskami zbyt często, w zasadzie zrobiliśmy raz i tylko ze starszym Kluskiem – młodszy z braku egzaminów nie ma obowiązku opanowywania niczego, co go nie interesuje. Ale tak jak pisałam w zeszłym tygodniu – starszy bardzo nie miał ochoty na naukę pisanych liter. A ponieważ bardzo chciał dostać Minecrafta, po rozmowie z nim zdecydowaliśmy, że to właśnie będzie jego nagroda za opanowanie pisania. Zostało mu już wtedy chyba tylko z 10 literek, a z nowym zapałem nie zajęło mu to więcej niż tydzień.
Staramy się jednak nie nadużywać tego typu technik motywacyjnych (albo manipulacyjnych – jak kto woli). I na pewno nie stosujemy ich do nauki w ogóle. Nauka dla nas jest dalej czymś fajnym i ciekawym. To tylko nauka liter nie przejawiała dla Kluska większego sensu w danej chwili – i ciężko było nam znaleźć racjonalny powód, dla którego miałby to robić (poza faktem, że to akurat jest w programie) – jeśli chciał coś napisać, bez problemu mógł to zrobić literami drukowanymi lub na komputerze; listów się teraz nie pisze, pamiętnika pisać nie chciał, no w ogóle na tym etapie, na którym się obecnie znajduje pisane litery nie były dla niego w żaden sposób ciekawe ani niezbędne. A jednak trzeba je było ogarnąć.
Jesper Jull pisał w którejś książce o tym, że na koniec roku rodzice powinni brać dziecko na lody czy w jakieś inne miłe miejsce i podziękować mu za to, że robiło tyle różnych rzeczy związanych ze szkołą, na które wcale, a wcale nie miały ochoty. To też może być więc forma takiego podziękowania.
I żeby nikt mnie źle nie zrozumiał – nie mówię tu o ciągłym obiecywaniu cukierków za kolejne zadania i zdobywanie kolejnych umiejętności. To nie nagrody mają motywować dziecko do nauki. Ale co jeśli dziecko chętnie uczy się samo i ciągle zadaje kolejne pytania i czyta kolejne książki i uczy się kolejnych rzeczy tylko dlatego, że jest to po prostu ciekawe, a mimo to natrafi na zadanie, które uznaje za nudne i bezsensowne, a jednak – musi się z nim zmierzyć (bo nie żyjemy przecież w idealnym świecie)? Ja nie widzę powodu by nie nagrodzić go za włożony w to zadanie trud.
A Misiek?
Miśkowi (lat 5,5) nie grożą jeszcze egzaminy, nie chodził też do przedszkola, więc nikt mu jeszcze nie wmówił, że zabawa różni się od nauki, nikt mu nie kazał „pracować” na kartach pracy. Dla niego nasza godzina lekcyjna to coś całkiem fajnego. Sam się dopomina o zadania i póki co sprawiają mu one przyjemność.
O czym jeszcze będę pisać?
Pisałam już o naszych powodach i o tym jak podchodzimy do realizacji podstawy programowej. Za tydzień spodziewajcie się wpisu o naszej współpracy ze szkołą. Będę też pisać o socjalizacji (to taka Baba Jaga na rodziców z edukacji domowej), o pracy z dwójką dzieci jednocześnie, o rezultatach jakie osiągnęliśmy i jakie jeszcze mamy nadzieję osiągnąć, oraz o tym czego i jak, poza programem uczą się moje dzieci. Serdecznie zapraszam już za tydzień. Jeśli macie jakieś konkretne pytania piszcie w komentarzach lub na maila: nasze.kluski@o2.pl. Postaram się odpowiedzieć i pomóc na ile będę mogła.
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką„Od czego zacząć czytanie bloga?”