Czym się różni nauka od zabawy? Zabawa to zabawa – odpowie wiele osób. A nauka jest wtedy, kiedy się czegoś uczymy. Do nauki potrzebny jest nauczyciel. Nauka jest trudna, czasochłonna i wymagająca skupienia. A zabawa, to tylko zabawa. Relaks. Odpoczynek. To dwie całkiem różne sprawy.
Inni, szczególnie nauczyciele, powiedzą, że żeby nauka była skuteczna, musi być przekazywana w formie zabawy. I będą wymyślać kolejne zabawy edukacyjne dla swoich dzieci. Jedne mniej interesujące, inne bardziej.
Ja nie jestem przekonana, ani rozdzielaniem tych dwóch rzeczy, ani łączeniem ich na siłę i wpychaniem „nauki” do „zabawy” w formie „nauki przez zabawę”. Do mnie bardziej przemawia wizja Davida Gribble, którą znalazłam w książce „Edukacja w wolności. W poszukiwaniu idealnego systemu kształcenia”. W skrócie jest to książka przedstawiająca zarówno poglądy autora na to, jak edukacja powinna wyglądać, jak i opisy 18 różnych szkół alternatywnych, które pokazują jak wiele można zrobić dla edukacji w wolności, jak też to, że chyba nie ma jednej i słusznej wersji edukacji. Tak jak różni są ludzie, tak różne mogą być szkoły. I we wszystkich może być coś dobrego.
Ale wracając do tematu nauki i zabawy, poniżej znajdziecie fragment książki pana Gribble, który moim zdaniem idealnie przedstawia to, jakie są związki nauki i zabawy i jak trudno oddzielić jedno od drugiego. Myślę, że warto przeczytać ten fragment:
„Jednym z najprzyjemniejszych moich wspomnień w Tamariki jest epizod związany z grupką dziewcząt w wieku od ośmiu do dziesięciu lat, które oglądały na wideo ekranizację powieści Jane Austen „Duma i uprzedzenie” zrealizowaną przez BBC. Po kilku projekcjach poznały akcję i występujące postacie na tyle dobrze, że postanowiły zrealizować własną wersję. Postanowiły skorzystać z mojej obecności w szkole i faktu, że potrafię grać na pianinie i mogę akompaniować do sceny balu, którą zdecydowały niezwłocznie nakręcić. Najpierw jednak musiały się przebrać w suknie z epoki; korzystając z podręcznego magazynku rozmaitych ubrań i kostiumów udało im się osiągnąć zdumiewająco wierny historycznie wygląd. Następnie ustawiły się w dwa rzędy w sali zabrań, a ja usiadłem przy pianinie. Muzyka taneczna z początków XIX wieku nie jest częścią mojego zwykłego repertuaru, ale zaimprowizowałem najlepiej jak umiałem, mieszankę melodii ludowych w równym rytmie na cztery czwarte. Korowód ruszył w tany. Po czterech czy pięciu próbach udało się stworzyć zadowalającą choreografię i kiedy taniec przebiegał stosunkowo gładko, został bez większych ceregieli sfilmowany. Wszystko to trwało około godziny i chociaż trudno by było opisać rezultat jako wyszlifowany, uczestnicy bez wyjątku bawili się znakomicie i było pewne, że na długo zachowają tę przygodę w pamięci.
Wszystko odbywało się całkowicie bez pomocy personelu szkoły i sprawiało, że zacząłem intensywnie się zastanawiać nad tym, co mamy na myśli, kiedy używamy słów „zabawa” i „praca” w kontekście szkolnym. Niezmiernie trudno uniknąć schematu, według którego uczenie się to coś, co dzieci robią z dorosłymi i pod ich instruktażem, a to, co robią na własną rękę, to zabawa. Weźmy pod uwagę na przykład budowę tamy na potoku: jeśli dorołsa osoba podaje klasie wskazówki, działanie to określa się jako pracę, ale kiedy dzieci same budują tamę, jest to zabawa.
Dlatego tak trudno nam zaakceptować, że dzieci, które widzi gość wizytujący szkołę taką jak Tamariki, naprawdę się uczą. Być może, zobaczy je w trakcie gry w piłkę nożną, ale nie będzie to regularny mecz za zachowaniem reguł. Jeśli grają w „magic”, to przecież nie jest metoda na uczenie się czegokolwiek. Edukacja byłaby wtedy, gdyby miały prawdziwą lekcję tańca, śpiewu czy literatury angielskiej. Całkowicie obca wydaje się myśl, że dopiero wtedy, gdy dziecko znajdzie się pod kontrolą dorosłych, proces uczenia się ustaje – a przecież każdy z nas pamięta nieskończone godziny martwej nudy w klasie, strawione na niesłuchaniu nauczyciela, na nieuczeniu się czegokolwiek, gdy jedynym zajęciem było siedzenie cicho i marnowanie czasu.
Z jakiegoś powodu uważamy, że jeśli dzieci oglądają telewizję pod nadzorem dorosłej osoby, to pracują, natomiast gdy oglądają telewizję pozostawione same sobie, są bezczynne. Prowadzi to do absurdalnej konkluzji, że grupa dziewcząt z Tamariki, która oglądała „Dumę i uprzedzenie”, po czym przebrała się w stroje z epoki i odegrała scenę balu, marnowała czas, ponieważ nie było przy nich dorosłego, który by im mówił, co mają robić.”
Ludzie uczą się, jeśli są w coś zaangażowani. Wydaje mi się więc, że więcej damy naszym dzieciom pozwalając im się angażować w to, co akurat znalazło się w zakresie ich zainteresowań, niż manipulując nimi, po to by uczyły się tego, co akurat jakiemuś dorosłemu wydaje się bardziej przydatne i adekwatne do konkretnego wieku. A jakie jest Wasze zdanie?
Jeszcze raz polecam książkę „Edukacja w wolności”. Znajdziecie tam naprawdę wiele inspirujących historii i przekonanie się, że do zmiany edukacji wcale nie potrzeba tak wiele. Oczywiście zmieniana całego systemu prawdopodobnie nie nastąpi z dnia na dzień. Ale na polu lokalnym można zrobić naprawdę wiele, jeśli tylko się chce.
Jeśli masz do mnie jakieś konkretne pytanie, pisz pod wpisem lub na maila nasze.kluski@o2.pl Pomogę, na ile będę umiała.
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś ze swoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką„Od czego zacząć czytanie bloga?”