Ostatni już post z serii urodzinowej. O zaproszeniach – tu, a o zabawie – tu.
Zdawałoby się nic prostszego niż nakarmić dzieci – sklepy są pełne ciastek, cukierków, chipsów… Do tego jeszcze tort. I ewentualnie jakieś owoce. Gotowe.
Ale ja jak zwykle muszę się porywać z motyką na słońce i kombinować bez sensu. Ano muszę, bo jakoś nie mam sumienia nakarmić dzieci cukrem, konserwantami i barwnikami. A chipsów Klusek póki co, nie je, gdyż wierzy, że jest na to za mały.
Poniżej więc kilka przepisów, które zmodyfikowałam na swoje potrzeby.
Ciasto marchewkowe
- 2/3 szklanki mąki pełnoziarnistej
- dwie łyżki miodu
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka cynamonu
- 1/4 łyżeczki zmielonych goździków
- 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
- 1/4 łyżeczki ziela angielskiego
- 1/4 łyżeczki soli
- 1/3 szklanki oleju
- 2 jajka, roztrzepane
- 1 szklanka zmielonych orzechów włoskich
- pół szklanki posiekanych ananasów (z puszki lub świeżych)
- 1 szklanka startej na średnich oczkach marchewki
Oddzielnie mieszamy suche składniki: mąka, soda, proszek do pieczenia, przyprawy, zmielone orzechy. Oddzielnie mieszamy mokre: miód, olej, ananasy, marchewkę. Łączymy razem i do piekarnika ustawionego na 180 stopni. Aż się upiecze.
Miodu powinnam chyba dodać więcej, bo było trochę niesłodkie.
Ciasteczka orzechowe z dżemem gruszkowym (albo innym)
- 100 g masła
- 250 g miodu
- szklanka orzechów włoskich
- 150 g mąki pełnoziarnistej
- po szczypcie imbiru i soli
- domowa konfitura gruszkowa
Masło utrzeć z miodem. Dodać zmielone orzechy, przyprawy i mąkę. Wyrobić ciasto. Robić z niego małe kulki, w kulkach palcem wgłębienia, a we wgłębienia nakładać dżem. I do piekarnika na 180 stopni. Aż się upieką. Nasze niestety trochę się przypaliły. Ale to wina piekarnika. Nie moja. Taką mam nadzieję.
Tort owocowy
- 400 ml śmietany kremówki
- duży gęsty jogurt naturalny
- maliny
- wiśnie
- borówka
- żelatyna
- miód
Ubijamy kremówkę, dodajemy jogurt i rozpuszczoną żelatynę. Dzielimy na trzy części. Do jednej części dodajemy zmiksowane maliny. Wlewamy do formy i wstawiamy do lodówki. Do drugiej części dodajemy zmiksowane borówki. Do trzeciej, zmiksowane wiśnie. Drugą i trzecią warstwę koniecznie trzymamy POZA lodówką. Kiedy pierwsza warstwa trochę zgęstnieje, wlewamy ostrożnie, łyżką, drugą i znów do lodówki. Powtarzamy z trzecią warstwą. I gotowe.
Można ewentualnie każdą warstwę robić oddzielnie, jeśli boicie się, że wam się żelatyna zetnie za wcześnie.
Wyjąć z lodówki przed podaniem. Włożyć świeczki i dmuchać.
A poza tym?
Do tego były jeszcze kanapki i szaszłyki z indyka z bazylią, ugotowanego ziemniaka i marchewki (ale szaszłyki zjedli chyba rodzice). Były też paluszki pełnoziarniste i chipsy błonnikowe. Ze sklepu. I soki. No i oczywiście owoce.
No i była też czekolada. Udało nam się pożyczyć zestaw do czekoladowego fondue. Była więc dodatkowa atrakcja. Ale tak sobie myślę, że nawet taki zestaw nie był potrzebny. I tak była to akcja jednorazowa, bo przecież strach trochę zostawić zapaloną świeczkę na stałe przy tylu biegających dzieciach. Więc wystarczyłby zwykły garnek. W garnku roztapiamy czekoladę. Stawiamy garnek na niskim stoliku w otoczeniu pokrojonych na kawałki owoców, każdemu dajemy do ręki widelec i do dzieła.
Czekolada i tak raczej nie zdąży zgęstnieć jak wszyscy się na nią rzucą.
Mieliśmy też lody. Bo jak już pisałam, zaopatrzyłam się w maszynę do lodów. Lody były robione na bieżąco, z wcześniej przygotowanej masy. Masa prawie identyczna jak na pierwszą warstwę tortu. Tyle że bez żelatyny. Do lodów bita śmietana i malinki. Miała być jeszcze galaretka (sok z żelatyną), ale dopiero teraz sobie o niej przypomniałam. Pewnie dalej stoi w lodówce. Hmm… Czasem pisanie bloga do czegoś się przydaje…
Lody też chyba jednak bardziej smakowały rodzicom. No cóż. Przynajmniej próbowałam
I jeszcze raz przypominam, że Kluski są na Facebooku. Można nas lubić. Bardzo się będziemy cieszyć.
P.S. Ta zielona koszula w kwiaty jest Michy. Klusek ma ją na sobie, tylko dlatego, że … Tatuś go przebierał