Jakiś czas temu czytałam Gage i natknęłam się na wywiad z panem Richardem Louvem. Zatytułowany był „usłysz jak rośnie trawa”. Z grubsza chodziło tam o to, że kontakt z naturą jest bardzo ważny w rozwoju dziecka. Ale obecnie dzieci z jakiegoś powodu nie chcą się bawić na dworze.
I tak sobie pomyślałam, że u nas jednak ta zabawa z przyrodą szwankuje. Spędzamy czas na dworze, i owszem, ale… No właśnie zazwyczaj jest to albo spacer do miasta po zakupy, do biblioteki, zabawa na placu zabaw, czasem pomoc dziadkowi na działce.
Tak więc wychodzimy. Spacer być musi, bo ja sama z nimi dwoma w domu przez cały dzień bym pewnie pogryzła ściany, albo przynajmniej kable. Ale Klusek zazwyczaj nie pała ochotą na wyjście.
Zabawa na dworze?
Praktycznie co dzień przerabiamy dialog:
Mama: Idziemy na spacer.
Klusek: Ale ja się chcę pobawić!
Do tej pory byłam święcie przekonana, że samo wyjście na dwór powinno być już dla niego zabawą. Ale po tym artykule dotarło do mnie, że my na tym dworze to się za bardzo nie bawimy. A Klusek jest już najwyraźniej na etapie, gdzie zabawa przyjmuje konkretną formę. (Nie tak jak Micha, dla którego samo wyjście jest póki co – wystarczającą atrakcją.) Coś się buduje, ktoś z kimś rozmawia, gdzieś jedzie… Coś musi się dziać. A na spacerze do miasta, czy nawet na placu zabaw, co może się dziać? Szczególnie jeśli jesteśmy sami (bo dzieci na placach zabaw znów coraz mniej – starsze wróciły do szkoły czy przedszkola, młodsze nie wychodzą, bo zimno). Skąd Klusek ma wiedzieć, że na dworze też można się bawić tak jak i w domu, a nie tylko bujać na huśtawce (czego nigdy z resztą specjalnie nie lubił)?
Powrót do dzieciństwa
Zaczęłam się zastanawiać – co ja robiłam na dworze? Oczywiście zazwyczaj bawiłam się z innymi dziećmi. Ale jak i czym? Placu zabaw u nas nie było. No i w końcu przypomniały mi się wszystkie domki, kanapki z pokrzywy, pieniądze z liści, torebki ze starych gazet, zabawa w kwiaciarnię na nieułożonych jeszcze płytach chodnikowych. No było fajnie.
Zaczynam więc akcję wdrażania Kluska w zabawę na dworze. Ale nie taką na huśtawce. Taką prawdziwą. Robiliśmy już domek między drzewami. Gotowaliśmy obiad z liści, podawanych na liściach i mieszanych patykiem. Robiliśmy kawę w kubkach z liści, szukaliśmy „koperku” do kartofli. Kluskowi się spodobało.
Tylko teraz się zastanawiam, w co to mogli się bawić chłopcy. Pewnie coś bardziej związanego z budowaniem? Czy ktoś może podrzucić jakiś pomysł?
Inne formy kontaktu z naturą
Staram się też jak najczęściej wykorzystywać elementy natury do zabaw innego typu. Zbieraliśmy kasztany w parku i rzucaliśmy nimi do celu. Układaliśmy Jaśki. Ogólnie wymyślamy na bieżąco.
Chociaż na razie, będziemy niestety musieli zrobić przerwę, bo nam się Klusek rozchorował znowu i skazani jesteśmy na dom. Ale jak tylko spadnie gorączka… No nie jestem pewna co zrobimy, bo u mnie z planowaniem to tak sobie zazwyczaj, ale na pewno coś zrobimy. Coś innego niż wyjście po mleko. Obiecuję. (Chociaż oczywiście uważam, że dzieci powinny brać udział w normalnym życiu rodziny i cały dzień nie może się kręcić wokół dziecięcej zabawy. No ale o tym, może kiedy indziej.)