Zapraszam na kolejny wpis z cyklu Nasza Edukacja Domowa. Dużo osób mnie pyta jak to u nas wygląda, dlaczego się zdecydowaliśmy, jak sobie radzimy, jak radzą sobie dzieci itd. Dlatego w tym cyklu postaram się odpowiedzieć na wszystkie te pytania. Zaznaczę tylko, że będzie to cykl o tym jak to jest u nas. Nie jest to jedyna słuszna droga i nie każdemu może odpowiadać. To droga która powstała specjalnie dla nas, w odpowiedzi na nasze potrzeby i możliwości.
Natomiast jeśli interesuje Was jak od strony formalnej rozpocząć przygodę z edukacją domową, w internecie bez problemu znajdziecie wiele źródeł, które Wam pomogą np.tutaj.
Edukacja po najmniejszej linii oporu
Jak się uczymy na co dzień? Gdybym miała odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem, to chyba było by to: „Po najmniejszej linii oporu.” Co to dla mnie znaczy? Przede wszystkim ja osobiście głęboko wierzę, że dzieci uczą się wiele jeśli tylko da się im taką możliwość. Ta możliwość moim zdaniem opiera się głównie na stworzeniu czasu i przestrzeni, w której dzieci mogą podążać za tym co je interesuje. W idealnym świecie jedyne czego większość dzieci wymaga do rozwijana się to cierpliwy dorosły, który słucha dziecka wtedy, kiedy dziecko chce mówić i odpowiada (lub pomaga szukać odpowiedzi) na pytanie, które dziecko zadaje samo z siebie. Jeśli ten dorosły ma swoje pasje i zainteresowania i spotyka się z innymi ludźmi, którzy również żyją swoją pasją, to dziecko na pewno szybko przejmie taką postawę. W takiej sytuacji jedyne co nam pozostaje, to właśnie dać dziecku czas i przestrzeń do własnych poszukiwań. Wiedza która jest owocem takiej nauki jest głęboka i obszerna i moim zdaniem bardziej przyczyni się do szczęśliwego życia później w wieku dorosłym niż wmuszanie na siłę funkcji trygonometrycznych, historii starożytnej czy wzorów chemicznych.
Niestety idealny świat nie istnieje
Mieszkając w Polsce moje dziecko musi na koniec roku zdać egzamin z programu, który wymyślił mu ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o zainteresowaniach i pasjach moich Klusków. Na szczęście podstawa programowa, która jest wymagana na tym egzaminie jest sporo mniejsza niż to, co dzieci muszą robić w szkole. Również na szczęście – moje dziecko ma już wiedzę i umiejętności z poprzednich lat swojego życia. Dodatkowo nauka indywidualna jest zawsze dużo bardziej efektywna czasowo. Wszystko to sprawia, że spokojnie byliśmy w stanie ogarnąć materiał z klasy pierwszej.
Jak przygotowywaliśmy się do egzaminów?
Najpierw rozeznanie
Po krótkim spojrzeniu na podstawę programową wyszło nam, że Klusek tak naprawdę musi się w tym roku nauczyć pisać (do tej pory posługiwał się jedynie drukowanymi literami) i posługiwać zegarkiem ze wskazówkami oraz opanować słownictwo z książki do języka angielskiego. Dodatkowo w ramach informatyki musieliśmy ogarnąć Painta i jakiś edytor tekstu. Trochę czasu poświęciliśmy też na utrwalenie miesięcy, obliczenia i pomiary wagi, objętości i długości, zasad bezpieczeństwa. Tak na wszelki wypadek, ale to nie były rzeczy ani nowe, ani niezrozumiałe dla Kluska.
Oczywiście nie tylko to jest w podstawie, ale po przedszkolu Klusek już świetnie sam czytał, a dodawanie i odejmowanie w zakresie do 20 nie sprawiało mu trudności odkąd skończył 5 lat.
Pierwszy plan działania
Skoro wiedzieliśmy już za co się zabrać i że wcale nie ma tego jakoś kosmicznie, dużo ustaliliśmy nasz pierwszy plan działania, który opierał się głównie na tym, że codziennie poświęcamy kilka (dosłownie 10 może 15) minut na język angielski, a do reszty siadamy od czasu do czasu, kiedy nam się zechce. Po miesiącu chłopaki zdecydowali, że chcą się też uczyć rosyjskiego. Wprowadziliśmy więc zasadę, że codziennie uczymy się kilka minut języka obcego, ale na zmianę – raz angielski, raz rosyjski. Tak nam miną pierwszy semestr. Codzienna lekcja języka. Od czasu do czasu siadaliśmy do pisania kilku zdań. A reszta dnia wyglądała tak jak wcześniej – bez szkoły. Chłopaki się bawili, czytali (Klusek) lub oglądali (Misiek) książki, słuchali audiobooków, rysowali, budowali, trochę grali na komputerze czy konsoli, trochę się nudzili, trochę kłócili, jak tylko pogoda pozwalała i koledzy z bloku wracali ze szkół i przedszkoli – wychodzili na dwór. Czasem zapraszali kolegów do nas, ale w zimie i późną jesienią było to dość trudne, bo zanim ich koledzy wrócili ze szkoły i odrobili pracę domową, było już zazwyczaj za późno na odwiedziny.
Reewaluacja i nowy plan
W okolicach ferii zimowych stwierdziłam, że jednak możemy się nie wyrobić z programem, jeśli czegoś nie zmienimy. Klusek dość opornie podchodził do nauki pisania – nie za bardzo widział w tym sens i niezbyt go to interesowało. Ale niestety bez tego szanse na zdanie egzaminu były dość małe. Z angielskim byliśmy do przodu, ale informatyki w zasadzie nie ruszyliśmy. Trzeba było coś zmienić. Sięgnęliśmy więc po ćwiczenia, które dostaliśmy od naszej szkoły i wprowadziliśmy regularną „pracę domową”. Ponieważ pisanie nie wymagało jakiejś wielkiej mojej interwencji – chodziło głównie o to, by Klusek zapamiętał jak wyglądają pisane literki i poćwiczył ich pisanie – codziennie zaznaczałam mu kilka ćwiczeń z książki, które ma danego dnia zrobić. Oczywiście jeśli miał jakieś pytania – zawsze mógł przyjść, ale tak naprawdę większość ćwiczeń był w stanie zrobić bez pomocy. Ponieważ Klusek miał swoją pracę domową – Misiek (lat 5) też chciał. O tyle dobrze się złożyło, że Misiek był właśnie na etapie poznawania literek, łatwo więc było podzielić ćwiczenia w książce – te na czytanie robił Misiek, te które wymagały pisania – Klusek. Do codziennego języka obcego doszło nam więc codziennie kilka do kilkunastu minut języka polskiego.
Na informatykę potrzebowaliśmy tak naprawdę w sumie kilku dni – jednego dnia Kluski poznały obsługę Painta, spodobało im się – co jakiś czas dopominają się o możliwość rysowania na komputerze. Z edytorem tekstu było podobnie – chociaż tutaj sprawy mają się trochę mniej intuicyjnie (duże litery, polskie litery, spacje, akapity, wyróżnienia tekstu + plus samo szukanie liter na klawiaturze u nas zajmowało Kluskowi sporo czasu), więc w sumie poświęciliśmy na to pewnie z tydzień.
Została matematyka. Moje nauczycielskie doświadczenie podpowiada mi, że do testów najlepiej jest się przygotować rozwiązując testy, więc zdecydowaliśmy się na dodatnie codziennie jednej-dwóch stron w ćwiczeniach z matematyki. Głównie po to, żeby Klusek po prostu zaznajomił się z typami zadań, jakie może trafić na egzaminie. Początkowo musiałam towarzyszyć Kluskowi, pomagać zrozumieć o co chodzi w poleceniach itd., ale z czasem moja pomoc nie była już tak niezbędna (chociaż Klusek w dalszym ciągu lubi jak siadam z nim do lekcji – nawet jeśli nie musi mnie o nic pytać). Klusek dostał ze szkoły pięć części ćwiczeń z matematyki. Po szybkim przejrzeniu zawartości stwierdziliśmy, że w dwóch pieszych nie ma nic, co wymagałoby utrwalenia. Zbiory i dodawanie/ odejmowanie w granicach do 10. Zaczęliśmy więc od części 3. To dodało nam do codziennej nauki kolejne kilkanaście minut. Oczywiście Misiek też chciał się uczyć matematyki, dostał więc drugą część ćwiczeń (pierwsza to naprawdę podstawy podstaw, które nawet dla mojego pięciolatka były po prostu zbyt nudne i nieciekawe) i jemu też codziennie zaznaczałam kilka ćwiczeń do zrobienia.
Wersja ostateczna
W rezultacie stworzył się nasz system, który pewnie będziemy kontynuować w klasie drugiej. Codziennie rano zaznaczałam Kluskom, które zadania mają zrobić i szłam do pracy na trzy godziny. Najczęściej kiedy wracałam z pracy – zadania były już odrobione z pomocą dziadków lub taty jeśli była taka konieczność. Mogliśmy więc poświęcić kilka minut na język angielski lub rosyjski. I to tyle naszej obowiązkowej edukacji i przygotowywania się do egzaminów.
Ale oczywiście nie tylko w ten sposób uczyły się moje dzieci. Wręcz byłabym skłonna stwierdzić, że ta godzina dziennie przygotowująca nas do egzaminu była tak naprawdę najmniej obfitująca w naukę. O tym czego i jak uczyły się Kluski z własnej woli napiszę już niebawem. A za tydzień jeszcze kilka słów o tym czy zawsze nam się chciało i co robiliśmy jeśli nam się nie chciało, czyli o motywacji. A w kolejnych postach spodziewajcie się tematów takich jak radzenie sobie z pracą z dwójką dzieci jednocześnie, z socjalizacją, współpracą ze szkołą oraz o tym, jakie rezultaty na dłuższą i krótszą metę przyniosła nam edukacja domowa. Jeśli macie jakieś konkretne pytania piszcie w komentarzach lub na maila: nasze.kluski@o2.pl. Postaram się odpowiedzieć i pomóc na ile będę mogła.
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką„Od czego zacząć czytanie bloga?”