Taka sytuacja
Dwulatek rozwala babki pięcioletniej dziewczynki. Matka dwulatka nie reaguje. Siedzi na ławce i grzebie w telefonie. Dziewczynka w krzyk, zabiera chłopcu łopatkę, którą rozwalał jej babki. Matka dalej siedzi i czyta. Uparty dwulatek nie poddaje się jednak i już bez łopatki, łapkami rozgrzebuje kolejną babkę. Dziewczynka zdecydowanie odpycha go, chłopiec upada na piasek i zaczyna płakać. A matka? W dalszym ciągu zero reakcji. Dziewczynka spokojnie wraca do „babko, babko, udaj się.” A do płaczącego malucha podchodzi starszy chłopiec, na oko pięć, może sześć lat i mówi: „Zobacz! Ja ci zrobię babkę. Możesz ją sobie popsuć.” I uśmiecha się do zapłakanego urwisa. A ten zaraz przestaje płakać i z nowym zapałem bierze się za akt zniszczenia, jakby poprzednia rozpacz wcale nie miała miejsca. A dziewczynka? Dziewczynka jeszcze przez chwilę robi babki, a potem bierze swoją foremkę i idzie do tego samego dwulatka, którego chwilę wcześniej tak brutalnie potraktowała i pyta go, czy nie wymieni się przypadkiem z nią na inną foremkę. A matka zza telefonu? Trzyma mocno aparat w dłoni i stara się udawać, że jest bardzo zajęta, ale tak naprawdę obserwuje sytuację od samego początku. I walczy ze sobą, bo z jednej strony czuje na sobie potępiający wzrok innych matek, z drugiej chciałaby obronić własne dziecko przed najmniejszym nawet niebezpieczeństwem i zaoszczędzić mu bólu i łez. Jest jednak jeszcze trzecia strona całej tej sytuacji – ta matka, a mowa tu oczywiście o mnie, wierzy, że dzieci potrzebują zabawy tylko we własnym gronie.
Bez dorosłych
Zabawy bez dorosłych, którzy powiedzą im jak się należy zachować. Wytłumaczą, że „nie wolno zabierać” i „trzeba się dzielić”. Stwierdzą stanowczo „tego a tego robić nie można”, „tego robić nie umiesz”, a „takie zachowanie jest absolutnie niegrzeczne i niewybaczalne”. I rozwiążą każdy problem: „ty mu daj teraz to, a on za chwilę ci odda”, „nie zabieraj mu, zobacz, tu mamy inną łopatkę!”.
Wydaje mi się, że ciągle wtrącając się w podwórkowe sprawy naszych dzieci, siedząc tuż przy nich, reagując na każdy ich nawet najmniejszy ruch, rozwiązując każdy ich problem, robimy im tak naprawdę niedźwiedzią przysługę.
Obserwuję sobie dzieci na placach zabaw (i nie tylko) już od jakiegoś czasu. Zwyczajnie, jak to matka, szwendam się po takich miejscach, więc czasem coś mi wpadnie w oko. I z tych moich obserwacji wynika, że wśród nas – rodziców, wzrasta obecnie tendencja do ciągłego towarzyszenia dzieciom. We wszystkim. Nie ufamy ani swoim dzieciom, ani obcym, ani nawet ich rodzicom czy opiekunom. Każdej sprawy na placu zabaw musimy dopilnować sami. Dla dobra dziecka oczywiście. (Przeczytaj koniecznie – Czy ty też zabraniasz tego swojemu dziecku?)
Jak na poligonie
Ale obserwuję też co innego – dzieci, którym się nie przeszkadza i nie pomaga, zaczynają radzić sobie same. Może nie od razu, czasem najpierw potrzebne jest trochę krzyku, mała bójka, niemiłe słowo. Ale zazwyczaj po początkowym kryzysie, dzieciaki same wypracowują rozwiązania, które akurat sprawdzają się w ich małej społeczności. To nie zawsze są rozwiązania, które podobają się dorosłym i które przez dorosłych mogłyby być zaakceptowane jako sprawiedliwe. Czasami jedno dziecko zjeżdża ze zjeżdżalni trzy razy, a drugie może tylko raz. Albo ktoś na jakiś czas zostaje wykluczony z zabawy. Ktoś jest smutny, ktoś trochę oberwie…
Ale dziecięca sprawiedliwość wygląda trochę inaczej niż nasza, dorosła. I tak naprawdę czasami ciężko mi nawet ocenić, która wersja tej sprawiedliwości jest „bardziej sprawiedliwa”. To jednak nie zmienia faktu, że wydaje mi się, że wszystkie te doświadczenia z piaskownic i placów zabaw są dzieciom bardzo potrzebne. To jest ich takie doświadczanie „prawdziwego życia”. Codzienne uświadamianie sobie, że tak jak ja mogę być smutny, kiedy ktoś mi coś zabierze, albo nie chce się ze mną bawić, tak ten ktoś też będzie smutny i zły, jeśli to ja zrobię coś wbrew jego woli. Doświadczanie tego, że wspólna zabawa daje czasami więcej radości niż zabawa w pojedynkę. Kojarzenie tego, że pracując wspólnie jesteśmy w stanie zrobić więcej, niż każdy z osobna. Uświadamianie sobie, że moje zachowanie ma wpływ na innych, że tak jak mogę kogoś zasmucić, mogę też pocieszyć. Branie odpowiedzialności za siebie, ale też za inne osoby w grupie i obok niej. To są takie rzeczy, które oczywiście można tłumaczyć, ale ciężko je zrozumieć nie przeżywając konkretnych sytuacji. I patrząc z tej perspektywy – piaskownica staje się takim poligonem, na którym od najmłodszych lat dzieci w grupie mogą się uczyć życia. O ile oczywiście im pozwolimy.
Żeby było jasne
Po pierwsze – nie twierdzę, że dzieci trzeba zostawiać samym sobie w każdej sytuacji. Czasami natychmiastowa reakcja jest konieczna. Ale takich sytuacji jest raczej mniej niż więcej i zachowując zdrowy rozsądek nie tak trudno je odróżnić.
Po drugie – nie uważam, że dzieciom nie można pomagać w ogóle. Jeśli moje dziecko prosi mnie bezpośrednio o pomoc, staram się jej udzielić. Ale też nie zawsze od razu, z nadzieją, że w międzyczasie może samo coś wymyśli. I jeśli chodzi o interakcje z innymi dziećmi na placu zabaw, to ja się raczej staram podpowiadać, co moje dziecko mogłoby powiedzieć koledze czy koleżance w danej sytuacji, niż rozwiązywać sytuację za niego.
Po trzecie – nie twierdzę, że wszystkie matki i ojcowie muszą siedzieć z dala od placu zabaw i ukradkiem oglądać co się dzieje. Są przecież takie sytuacje, że mama i tata mają akurat ochotę pobawić się z dziećmi na placu zabaw. Pogadać, pobudować babki – bo np. to jedyny moment w ich zalatanym dniu, żeby mogli po prostu pobyć z dzieckiem. Inni rodzice przychodzą na plac zabaw, żeby odpocząć i nadrobić zaległości w czytaniu i o ile nikt na tym nie cierpi, ja nie widzę problemu. Każdy ma jakieś swoje priorytety. Nie mi oceniać. Ja chciałam tylko zaapelować:
Apel na zakończenie
Drogi Rodzicu i Opiekunie, daj swojemu dziecku trochę czasu, zanim wkroczysz z własną radą i pomocą! Policz sobie w myślach do trzydziestu, albo zaśpiewaj zwrotkę ulubionej piosenki. Daj dzieciom czas, a istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że Cię zaskoczą. Pomyśl – jak mało możliwości mają w dzisiejszych czasach dzieci na samodzielną interakcję w grupie rówieśników (przez rówieśników rozumiem tu dzieci w rożnym wieku, taką grupę mieszaną). Przypomnij sobie jak to było kiedy to Ty biegałaś po podwórku i daj własnemu dziecku szansę przeżycia tego samego.
Czytaj też: Co zrobić kiedy Twoje dziecko jest ofiarą przemocy.
Co o tym myślisz? Czy dzisiaj świat jest aż tak niebezpieczny, nawet w piaskownicy, że musimy cały czas stać na straży naszych dzieci? Czy jednak możemy im dać trochę „luzu” na samodzielne eksperymenty? Chętnie poznam Twoją opinię.
Jeśli się ze mną choć trochę zgadzasz, proszę udostępnij ten wpis swoim znajomy.