Tydzień temu pisałam czym moim zdaniem są granice i jak widzę ich rolę w wychowywaniu dziecka. Podsumowując – uważam, że granice są niezbędne. Ale należy je szanować, a nie narzucać. Co więcej, należy szanować nie tylko granice dziecka, ale i swoje. Powstaje tylko pytanie, co zrobić, kiedy moja granica i granica dziecka ścierają się. Wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem w takich chwilach są po prostu negocjacje. Czyli zwyczajna rozmowa z dzieckiem i próba ustalenia rozwiązania, które będzie do zaakceptowania dla obu stron. Tylko jak to zrobić. Kilka moich przemyśleń znajdziesz poniżej.
Negocjacje
Oczywiście negocjacje z dzieckiem nie zawsze są łatwe. Szczególnie z takim, które jeszcze nie jest w stanie odpowiednio się komunikować z otoczeniem. Ale na szczęście dzieci szybko się uczą i jeśli im w tym pomożesz, to z dużym prawdopodobieństwem opanują sztukę negocjacji szybciej niż Ci się wydaje.
Dwulatkowi powiesz: Widzę, że chcesz czekoladę. Nie mogę ci jej dać, bo… Może zamiast tego zjesz banana albo rodzynki?
A rozmowa z trzylatkiem może już wyglądać tak:
Dziecko: Chcę czekoladę!
Mama: Nie mogę ci jej dać, bo …
Dziecko: Ale ja chcę coś dobrego! Co możesz mi dać?
Wybór
Powiesz, że nie zawsze i nie wszystko da się negocjować? Pewnie masz rację. Są takie granice, od których przestrzegania może zależeć zdrowie, a nawet życie dziecka. Ale nawet przy takich podstawowych granicach, jak chodzenie za rękę po parkingu, na którym jeżdżą samochody czy używanie noża, myślę, że można spróbować znaleźć troszkę miejsca i dać dziecku wybór. To może pomóc szczególnie w sytuacjach, gdzie mamy do czynienia z dziecięcym „nie, bo nie” – wtedy kiedy dziecko po prostu uczy się o swojej odrębności i mocy sprawczej. „Musisz iść ze mną za rękę, bo tu jeżdżą samochody, wolisz trzymać mnie za lewą rękę czy za prawą, a może mam cię trzymać za kaptur?” Cel osiągnięty – dziecko zabezpieczone.
Zrozumienie
Kolejna rzecz, o której warto pamiętać, to to, że dzieciom często wystarczy to, że rozumiemy, o co im chodzi. Nie pozwolisz dziecku włożyć ręki do garnka z gotującą się zupą, ale sposób w jaki to zrobisz często ma duże znaczenie. Tak dla porównania: „Gdzie pchasz te łapy! Nie wolno! No, no, no! Czego płaczesz? Chcesz się poparzyć!?” albo „Chcesz włożyć rękę do garnka? Nie pozwolę Ci tego zrobić. Tam jest bardzo gorąco! [płacz] Jesteś chyba smutny, to przykre jak nie można zrobić, czegoś co się chce, prawda? Chcesz się przytulić?” Myślę, że różnica jest widoczna na pierwszy rzut oka.
Czytaj: Jak rozmawiać z dwulatkiem?
To dorosły ponosi odpowiedzialność za wynik
Ale skoro już jesteśmy w temacie płaczu, chciałam przy okazji poruszyć temat, który sprawia nam rodzicom często dużo problemów. Tak mi się przynajmniej wydaje. Otóż niezaprzeczalnie to na nas ciąży odpowiedzialność za komunikację z naszym dzieckiem. My jesteśmy dorośli, mamy dużo większe możliwości zarówno werbalne jak i panowania nad sobą i własnymi emocjami, większe doświadczenie życiowe itd. Dziecko wiele jeszcze nie umie, wiele się musi nauczyć, w dodatku wiele swoich zachowań wzoruje na naszych zachowaniach. Jak by nie wykręcał, za wynik negocjacji z dzieckiem odpowiadamy my. Czasem może się okazać, że na daną chwilę możemy zrobić tylko jedno – np. zabrać niebezpieczne narzędzie, przytrzymać dziecko za rękę na siłę, żeby nie wpadło pod samochód, lub zrobić cokolwiek innego, co spowoduje w dziecku opór i płacz.
Prawo do niezadowolenia
Mamy wtedy tendencje do reakcji „Nie płacz! Nic się nie stało.” „Nie płacz! Przecież to dla Twojego dobra!” „Nie płacz, przecież…” Tak jakbyśmy nie chcieli zrozumieć, że dziecko płacze, bo jest smutne, złe, zdenerwowane, itp. bo nie może dostać tego czego chce. Nie dość, że nie może dostać, to i płakać nie może, i pokazać, że jest niezadowolone nie może, nic nie może. Spróbuj postawić się w jego sytuacji: wracasz z pracy, chcesz zjeść obiad, okazuje się, że obiadu nie ma, męża, który miał obiad ugotować też nie ma i zakupy nie zrobione. Dzwonisz do niego już trochę zdenerwowana i głodna pytasz o obiad. A on Ci na to – „Nie ma obiadu. Po co się denerwujesz, przecież skoro nie ma, to Ci nie wyczaruję!” A ty wtedy odpowiadasz spokojnie – „Aha, rozumiem, już nie będę się denerwować, bo to rzeczywiście bez sensu”? Sytuacja być może trochę inna niż trzymanie za rękę na parkingu, ale emocje w dużej mierze – podobne.
Więc jeśli już podejmujemy decyzję, stawiamy granicę – dla dobra dziecka, własnego i całej rodziny, pozwólmy też dziecku wyrazić niezadowolenie z tego, że jego potrzeba nie została zaspokojona. Zamiast „Nie płacz!” – „Rozumiem, że jesteś smutny.”
Szanowanie granic czy tresura
Czytaj też: Czemu kary i nagrody nie działają i co robić zamiast
Oczywiście, każdy z nas pewnie nie raz myślał, jak fajnie by było, gdyby nasze dziecko było cały czas miłe, radosne, czyste i z uśmiechem wykonywało każde nasze polecenie. Czasami mamy gorszy dzień i wkurza nas to, że wszystko musimy za każdym razem tłumaczyć, że to zajmuje tyle czasu i wysiłku. Że dużo łatwiej by było, gdyby nasze dziecko z automatu reagowało na nasze wytyczne zgodą i entuzjazmem. „Sprzątnij pokój!” „Jedz, nie wybrzydzaj!” „Jak mówię, że masz siedzieć spokojnie, to siedź.” Nie ma dyskusji. Być może nawet da się to w pewnym sensie osiągnąć. Skoro psa można nauczyć, że ma siadać i szczekać wtedy kiedy chcemy, to i człowieka można pewnie w podobny sposób wytresować – tu ciasteczkiem, tam paskiem… Tylko wydaje mi się, że tresowanie dzieci na dłuższą metę nie przyniesie pożytku ani nam (bo w końcu mogą się zorientować co się dzieje i spróbować zawalczyć o swoje), ani dzieciom. Za ilustrację tego problemu niech posłuży cytowany już kiedyś przeze mnie fragment z Pippi Pończoszanki
„BYŁO TO DWOJE BARDZO GRZECZNYCH, DOBRZE WYCHOWANYCH I POSŁUSZNYCH DZIECI.TOMMY NIGDY NIE OBGRYZAŁ PAZNOKCI I ZAWSZE ROBIŁ TO, O CO MAMUSIA GO PROSIŁA. ANNIKA ZAŚ NIE NAPRZYKRZAŁA SIĘ, KIEDY NIE MOGŁA POSTAWIĆ NA SWOIM, I ZAWSZE WYGLĄDAŁA SCHLUDNIE W GŁADKO WYPRASOWANYCH, KRETONOWYCH SUKIENKACH, KTÓRYCH STARAŁA SIĘ NIE ZABRUDZIĆ.”
Zdaję sobie sprawę z tego, że te dwa wpisy dotyczące granic nie dają konkretnych odpowiedzi. Ale też, moim zdaniem, trudno jest tutaj ustalić jakieś z góry narzucone zasady. Każda rodzina jest inna, każdy ma swoje granice ustawione w innym miejscu. Jednej mamie nie przeszkadza to, że na podłodze są ciągle zabawki. Inną doprowadza to do białej gorączki. Dla jednej problemem będzie to, że nie może nigdzie sama wyjść, dla innej, że dziecko nie chce jeść buraczków. Jedyne co wydaje mi się ważne, to to, żeby poznawać siebie, swoje dziecko, swojego partnera i wspólnie tworzyć takie warunki życia, które wszystkim będą odpowiadać.
Oczywiście nie musisz się ze mną zgadzać, jeśli masz inne zdanie, chętnie podyskutuję – wystarczy, że zostawisz komentarz.
A jeśli podobał Ci się ten wpis, proszę również daj mi jakoś znać – skomentuj, udostępnij, odwiedź nas na FB. Ja tylko w ten sposób jestem w stanie dowiedzieć się, że to co piszę do kogoś dociera i że ktoś mnie rozumie