Pamiętacie, kiedyś pisałam o tym, czy niemowlakom potrzebne są zabawki. Kilka osób się ze mną zgodziło, co do tego, że zasypywanie niemowlaka zabawkami w zasadzie niczemu nie służy. A dzisiaj chciałabym przedstawić Wam teorię według, której zasypywanie zabawkami trzy i czterolatków, również jest bez sensu. Jeszcze nie wiem jak to jest ze starszakami, ale zapewne jak Kluski mi trochę urosną, to napiszę też i o tym. Jakie więc, według mnie, zabawki dla dzieci są dobre w tym wieku?
Na początek może taki cytat o trzylatkach:
Dzieci mogą odtwarzać każdy przejaw życia codziennego, kiedy to różne maluchy grają różne role – nawet domowego psa czy kota. W rzeczywistości dramatyzacja i wyobraźnia zaczynają być tak silne u niektórych dzieci (za sześć miesięcy będą jeszcze widoczniejsze), że do pewnego stopnia redukują potrzebę wykorzystania rzeczywistych rekwizytów.
„Twoje dziecko ma trzy latka”
To spostrzeżenie, że trzy czy czterolatki tak naprawdę bawią się w swojej wyobraźni, połączone z obserwacjami dokonanymi na Klusku, dało mi do myślenia. Klusek faktycznie ograniczył ostatnio liczbę zabawek używanych w zabawie. Nie wyciąga już raczej wszystkich samochodzików, tylko po to, żeby je poustawiać. Bawi się dwoma czy trzema samochodami. Do tego zazwyczaj dodaje jakąś postać z klocków, a resztę rzeczy wykorzystuje od czasu do czasu jako rekwizyty – a to jako wąż strażacki, a to jedzenie dla kosmonautów, a to paliwo, a to cegły na budowie… Zależnie od tematu zabawy. Ale duża część, jeśli nie większość zabawy, składa się z mówienia. Mówimy o tym, co robimy, wydajemy dźwięki, jeśli pod ręką znajdzie się coś, co może posłużyć jako rekwizyt, wykorzystujemy to, jeśli nie – udajemy, że mamy potrzebną nam rzecz i zabawa przenosi się na obszar wyobraźni.
Jaki z tego morał, zapytacie? Otóż wydaje mi się, że trzy i czterolatki powinny mieć ograniczoną liczbę zabawek. Nie tylko dla swojego dobra.
Po pierwsze, zabawa w wyobraźni, zabawa mówiona, wykorzystywanie dostępnych rzeczy i nadawanie im nowych zastosowań – wszystko to rozwija wyobraźnię i kreatywność, która obecnie jest tak poszukiwana na rynku pracy.
Po drugie, dzieciom w tym wieku naprawdę nie potrzeba tylu zabawek, i tak bawią się tylko kilkoma, po co więc zaśmiecać sobie mieszkanie, potykać się o porozrzucane zabawki, przesypywać z jednego pudła do drugiego, skoro i tak nikt tego nie używa. Powiecie mi może, że – on czy ona czasem się bawi tą zabawką – ale jeśli jej nie będzie, to tę samą rolę zapewne spełni równie dobrze inny samochodzik czy inna lalka. Nie trzeba mieć na półce dwudziestu lalek, tylko dlatego, że czasem dziecko weźmie akurat tą jedną. Oczywiście, są zabawki do których dzieci są bardziej przywiązane, ale to tylko znaczy, że tych do których nie są przywiązane, możemy się w jakiś sposób pozbyć.
Po trzecie, upada argument „masz tyle zabawek, a nie możesz się chwile sam pobawić?!” Jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że dziecku potrzeba tylko kliku zabawek, a nie całej szafy, łatwiej nam będzie odmówić kupienia kolejnej. Jeśli przestaniemy ciągle kupować nowe zabawki w nadziei, że tą to akurat już na pewno dziecko się zajmie i da mi trochę spokoju, nie będziemy musieli mieć do dziecka pretensji, o to, że kolejny raz nie dotrzymało danej obietnicy. Bo i tak nie dotrzyma. Dzieci w tym wieku (jak już pisałam) są nastawione na zabawę z kimś. I to jest silniejsze od każdej obietnicy. Po co więc z góry stawiać się na przegranej pozycji, a potem denerwować się na bogu ducha winne dziecko.
Dużo zabawy
Powyższe trzy argumenty chyba przemawiają na korzyść mojej teorii. Dziecku potrzebne jest dużo zabawy, a nie – dużo zabawek. A zabawki tak naprawdę w dużej mierze kupujemy ze względu na siebie. Bo my nie mieliśmy. Bo takie fajne i nam się podobają. Bo to najprostszy sposób, żeby coś dziecku wynagrodzić. Bo liczymy na to, że jak będą miały już co chcą, to zajmą się trochę sobą. Bo chcemy im zrobić przyjemność, a nie chce nam się wymyślać nic specjalnego. Powodów jest dużo. W końcu dzieci przyjmują ten tok rozumowania i zaczynają wierzyć, że kolejna i kolejna zabawka jest im niezbędnie potrzebna. Po czym bawią się dwie minuty, rzucają w kąt i chcą następnej.
To czym mają się bawić czterolatki?
Powiecie – no dobra. To czym mają się bawić czterolatki? Kusząca jest wizja zaczerpnięta z pedagogiki waldorfskiej. Dziecko powinno mieć trzy-cztery lalki. Jedną ulubioną, z którą może się utożsamiać i dwie-trzy aby dać możliwość odgrywania różnych scenek. Myślę, że da się przełożyć tę zasadę też na inne zabawki. To znaczy, jeśli Twoje dziecko nie bawi się lalkami, tylko samochodami, to niech ma te 3-4 samochody. Albo zwierzaki – czymkolwiek się bawi na obecnym swoim poziomie. Na pewno nie jest to jakaś zasada, której trzeba się kurczowo trzymać. Najlepiej zapewne byłoby wiedzieć czym nasze dzieci lubią się bawić i odpowiednio dopasować zabawki. Ale jest to jakaś podstawa, od której można wyjść.
Dodajcie do tego dwa-trzy zestawy klocków. Może garaż, albo domek. A resztę zabawek niech stanowią „luźne części”. I też nie musi być ich jakoś strasznie dużo. Ważne, żeby były na wierzchu i żeby dziecko miało do nich dostęp. Dorzućcie jeszcze piłkę, rower i jakiś kącik przebieranek, kilka instrumentów i myślę, że wszelkie potrzeby zabawkowe trzy i czterolatka będą spełnione.
Ale ponieważ czterolatki według wszelkich dostępnych mi źródeł, bardzo lubią wszystko co nowe, może warto, zamiast ciągle kupować nowe zabawki, zastanowić się nad rotacją starych? W ten sposób zaspokoimy potrzebę nowości, a oszczędzone pieniądze możemy zawsze przeznaczyć na jakąś „przygodę” – wyjście na lody, spacer po lesie, koncert albo teatr, czy co tam Wam i Waszym dzieciom sprawi przyjemność.
A Wy po co kupujecie zabawki?