Klusek ma już półtora roku, coraz pewniej czuje się na nogach, co często owocuje upadkami, uderzeniami i innymi nieprzyjemnymi spotkaniami z najbliższym otoczeniem.
I dzisiaj chciałam napisać o czymś, co u naszego Kluska obserwuję już od jakiegoś czasu. Otóż 90% upadków Kluska kończy się u nas następującą rozmową:
Klusek: Bach!
Mama Kluska: Zrobiłeś bach?
K: Bach! Tu!
MK: I co? Boli cię coś?
K: Ehe. Bach. Tu. – I z powrotem wspina się tam skąd akurat spadł.
Przy mniejszych upadkach, zazwyczaj wygląda to jeszcze prościej
K: Bach!
MK: Bach.
K: Bach.
W sytuacjach bardziej dramatycznych, kiedy, na przykład, leje się krew, albo Mama Kluska próbuje zamknąć pralkę na Kluskowym palcu (dzisiaj rano), trwa to trochę dłużej:
K: Bach! Łee
MK: Zrobiłeś bach? Ojejku.
K: Bach! Tu! Łee
MK: Tutaj bach zrobiłeś?
K: Ehe. Łee Bach
MK: Boli cię?
K: Ehe. Łee. Bach Tu.
MK: Przytulić?
K: Ehe. Łe. Cycy!
Koniec tematu.
„Nic się nie stało?”
Natomiast jeśli tylko ktoś próbuje mu mówić, że „nic się nie stało” Klusek zaczyna się denerwować. Próbuje jeszcze raz to swoje „Bach!” z nadzieją, że zostanie zrozumiany, a tu się okazuje, że dorosły nie rozumie jego przekazu. Próbuje jeszcze tłumaczyć, ale już się denerwuje, że ignoruje się to co on mówi. I dopiero wtedy jest płacz. Ale to już najwyraźniej z całkiem innego powodu niż pierwotne Bach!
Co ja tu w ogóle chcę powiedzieć?
Otóż chcę powiedzieć po prostu, że wydaje mi się, że dzieci też mają prawo do wyrażania swoich emocji, a jak je już wyrażą, to są spokojniejsze. A mówienie im, że „nic się nie stało”, albo „nie płacz” daje im do zrozumienia, że ich odczucia zasadniczo się nie liczą.
Bo nie wiem jak Wy, ale ja jak walnę głową w kuchenną szafkę, to wolę usłyszeć „Ale to musiało boleć!” niż „E tam! To nic, jak ja kiedyś przywaliłem… to dopiero bolało”.