Dzisiejszy kluskowy hit – ciastolina + młotek + patyczki do liczenia. Na te patyczki to już się zapatrywałam od jakiegoś czasu, ale zazwyczaj jak przy zakupach sobie o nich przypominałam, to akurat nie było. A wczoraj w końcu, całkiem przypadkiem mi się napatoczyły. To wbrew pozorom bardzo ciekawa i otwarta na wiele możliwości zabawka. Dzisiaj na przykład Klusek wbijał je w ciastolinę.
Ciastolina własnej produkcji, bo jakoś nie widzę sensu płacić 10 czy 20 zł za trochę mąki, soli, oleju i barwnika. No i oczywiście opakowanie, które zaraz trzeba będzie wyrzucić. Internet jest pełny przepisów na ciastolinę, gotowaną, niegotowaną, z sody, z soli, wariantów jest dużo. Mój przepis na ciastolinę wyglądał następująco:
- filiżanka mąki
- filiżanka wody
- pół filiżanki soli
- łyżka oleju
- barwnik
- sok z cytryny (bez niego, nie wytrzyma zbyt długo)
Wszystko razem trzeba wymieszać w garnku i gotować mieszając dopóki nie nabierze odpowiedniej konsystencji. Wystudzić i już. Taka ciastolina może podobno wytrzymać spokojnie kilka miesięcy. Zobaczymy, okaże się. Na razie Kluskowi się podoba.